¡Mira! (pol. Patrz!) - ekspedientka w piekarni rozpromienia się na mój widok i wskazuje półkę z porcjami serniczka. Zdążyła mnie już poznać od tej strony - tęskny wzrok, kiedy serniczka nie ma (czyli zazwyczaj; niestety nie ma też reguły - czasem upieką i jeśli już, to z różnymi dodatkami i polewami, a czasem są tylko inne ciastka i ciasta; przez cztery tygodnie polowania nie udało mi się rozpracować schematu) oraz (nieudane) próby dogadania się w kwestii tego schematu moim łamanym hiszpańskim.
![]() |
tarta de queso Lotus. Najnajnajlepsza z piekarni, w której codziennie kupujemy bułki na śniadanie. |
![]() |
ale mimo że najlepsza jest 300 metrów od domu, nie zaszkodzi sprawdzić, czy 30 km od domu jednak nie ma lepszej |
![]() |
a bywa, że zamiast serniczka wpadają nadziewane churrosy (czekaj, nadziewane churrosy?!?!?!?!) |
Powoli zaczynamy się tu czuć jak w domu (aha, akurat dobry na to czas - lada dzień wyjeżdżamy). Wiemy gdzie chodzić na lunche (11.90 euro za prawdziwą ucztę - chleb z aioli, przystawkę, danie główne, deser i napój). Na autopilocie wchodzimy do Mercadony i z zamkniętymi oczyma trafiamy po empanada de atún. Bez problemu lawirujemy po ulicach naszego miasteczka, nawet w godzinach szczytu. Poznajemy podjazdy, wiemy, na których zjazdach można się rozpędzić, które ronda służą tylko do zawracania (naprawdę zbudowali tutaj takie gigantyczne dwupasmowe z tylko dwiema - już jednopasmowymi - odnogami). Rozpracowaliśmy fryzjera (moje koncówki włosów się już nie rozdwoiły, a rozpięciorzyły). Zamówiliśmy też po jednej paczce z kolarskimi rzeczami (Black Friday uczczone jak należy) - kiedy rozminęłam się dwukrotnie z kurierem, to potem na trzecią próbę umawiałam się mailowo. Uczciwie zaczęłam ją od zdania, że wolę pisać niż mówić, bo no hablo español i jakoś poszło. Troszkę będę tęsknić. Ale tylko troszkę.
![]() |
tzn za blokopałacem może akurat nie będę tęsknić |
![]() |
ale za naturą już tak! |