piątek, 25 listopada 2022

[Gran Canaria] Gran Canaria nie jest wcale taka gran

To, że okrążymy wyspę było tylko kwestią czasu i zapewne nikt z Czytelników się temu nie dziwi. Prawdziwe pytanie było nie czy, a kiedy. Spodziewaliście się, że spróbujemy. Spodziewaliście się, że się uda, o ile tylko po drodze nie wydarzy się nic dramatycznego. My spodziewaliśmy się za to, że to będzie długi dzień (208 kilometrów, ponad cztery tysiące metrów przewyższenia). I mimo że to moje siódme 4000+, czyli nie pierwszyzna, to jakoś nadal ta czwórka z przodu miło łaskocze w garmina.

startujemy o siódmej, czyli przed wschodem słońca, które wstaje tu o 7:26.
To nie jest zdjęcie z tamtego dnia - tak mogłoby być, ale tego dnia
rano niebo skrywa się za chmurami, a z chmur mży (to pierwsza spotkana
namiastka deszczu na Gran Canarii, dzięki czemu jest chłodniej i przyjemniej).
mogło być jak wyżej, ale było tak. Paliły się lampy uliczne, zerowy ruch.
Zerowy jest też na zdjęciu kilometr - w tle budynek, w którym mieszkamy.
Polecam uwadze ulicę - cztery pasy, ale de facto samochody jeżdżą tylko
jednym. Na lewym się parkuje oraz stoją na nim kosze na śmierci. Prawy to
buspas i taxipas. Zostają dwa, z czego lewym jechać trochę strach, bo łatwo
zahaczyć o lusterko któregoś z parkujących aut.
grunt to dobrze wyznaczona trasa! Pierwsze komplikacje pojawiają się
wcześnie, bo na dwunastym kilometrze.
uda się te komplikacje jakoś objechać i dalej dopisuje nam humor
(szczególnie że w chwili fotografii dojeżdżaliśmy na pierwszy postój,
kakao i kanapkę z omletem tamże)
wyspę okrąża się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na południu wieje
okrutnie i prawie zawsze na zachód - lepiej mieć sprzymierzeńca i luźno jechać
sobie 50+ km/h po płaskim niż użerać się z kanaryjskim wmordewindem.
wjeżdżamy w góry, może tu będzie mniej wiało? Jak się okaże, wcale
nie - wiatr dołoży swoją cegiełkę do trudów przejazdu, ale w tej chwili
jeszcze się łudzę, że skały nas osłonią.
Las Filipinas
oho, tabliczka, czyli zaczyna się podjazd!
Piotrek przyjmuje swoją ulubioną strategię - hajda w górę i ukryć
się w dziupli fotograficznej dwa zakręty wyżej.
ale to właściwie jest też moja ulubiona strategia :)
bo mam fajne pamiątki
z kilometrażowego punktu widzenia przed 13 jesteśmy za połową trasy
i wtedy zaczyna się najlepsze
okolice Mogán
kolorowe skały
widok na ocean
walkę z wiatrem, górami i jak się okazało rozładowaną przerzutką
(co powoduje ograniczone możliwości zmiany biegów) odreagowuję
tak: serniczkiem.
w Agaete byliśmy już dwa tygodnie wcześniej - wtedy pełni energii,
żądni zdjęć, teraz ogłuszani wiatrem i odliczający kilometry do
ciepłego prysznica i łóżka. Wielu zdjęć z dzisiaj nie mam, więc oszukam
wrzucając te z pierwszego dnia.
Agaete to w ogóle najpiękniejsza okolica na Gran Canarii i poniekąd
było mi trochę smutno, że to od niej zaczęliśmy zwiedzanie, bo od razu
miałam tę świadomość, że nic lepszego już nie zobaczę.
Agaete, ostatni kadr z pierwszej wycieczki, wracamy do objazdu wyspy...
... i nieba o trochę innej barwie
Gáldar - miasto, w którym po raz drugi ignorujemy znaki o zamkniętej
drodze, by po raz drugi tego pożałować. Przejście w procesji było
fajnym doświadczeniem, ludzie, energia, radość, śpiewy, muzyka,
ale nie przyspieszyło naszego dojazdu do ciepłego prysznica (a zegar tyka
i tyka, i zachód słońca coraz bliżej), oj nie.
ściemnia się, ale do 18:10 jeszcze będzie jasno
do 18:10 nie udało się wrócić. Zostało kilkanaście kilometrów i będziemy
w domu - zmęczeni, ale szczęśliwi!
19. listopada 2022

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz