To, że okrążymy wyspę było tylko kwestią czasu i zapewne nikt z Czytelników się temu nie dziwi. Prawdziwe pytanie było nie czy, a kiedy. Spodziewaliście się, że spróbujemy. Spodziewaliście się, że się uda, o ile tylko po drodze nie wydarzy się nic dramatycznego. My spodziewaliśmy się za to, że to będzie długi dzień (208 kilometrów, ponad cztery tysiące metrów przewyższenia). I mimo że to moje siódme 4000+, czyli nie pierwszyzna, to jakoś nadal ta czwórka z przodu miło łaskocze w garmina.
 |
startujemy o siódmej, czyli przed wschodem słońca, które wstaje tu o 7:26. To nie jest zdjęcie z tamtego dnia - tak mogłoby być, ale tego dnia rano niebo skrywa się za chmurami, a z chmur mży (to pierwsza spotkana namiastka deszczu na Gran Canarii, dzięki czemu jest chłodniej i przyjemniej). |
 |
mogło być jak wyżej, ale było tak. Paliły się lampy uliczne, zerowy ruch. Zerowy jest też na zdjęciu kilometr - w tle budynek, w którym mieszkamy. Polecam uwadze ulicę - cztery pasy, ale de facto samochody jeżdżą tylko jednym. Na lewym się parkuje oraz stoją na nim kosze na śmierci. Prawy to buspas i taxipas. Zostają dwa, z czego lewym jechać trochę strach, bo łatwo zahaczyć o lusterko któregoś z parkujących aut. |
 |
grunt to dobrze wyznaczona trasa! Pierwsze komplikacje pojawiają się wcześnie, bo na dwunastym kilometrze. |
 |
uda się te komplikacje jakoś objechać i dalej dopisuje nam humor (szczególnie że w chwili fotografii dojeżdżaliśmy na pierwszy postój, kakao i kanapkę z omletem tamże) |
 |
wyspę okrąża się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Na południu wieje okrutnie i prawie zawsze na zachód - lepiej mieć sprzymierzeńca i luźno jechać sobie 50+ km/h po płaskim niż użerać się z kanaryjskim wmordewindem. |
 |
wjeżdżamy w góry, może tu będzie mniej wiało? Jak się okaże, wcale nie - wiatr dołoży swoją cegiełkę do trudów przejazdu, ale w tej chwili jeszcze się łudzę, że skały nas osłonią. |
 |
Las Filipinas |
 |
oho, tabliczka, czyli zaczyna się podjazd! |
 |
Piotrek przyjmuje swoją ulubioną strategię - hajda w górę i ukryć się w dziupli fotograficznej dwa zakręty wyżej. |
 |
ale to właściwie jest też moja ulubiona strategia :) |
 |
bo mam fajne pamiątki |
 |
z kilometrażowego punktu widzenia przed 13 jesteśmy za połową trasy |
 |
i wtedy zaczyna się najlepsze |
 |
okolice Mogán |
 |
kolorowe skały |
 |
widok na ocean |
 |
walkę z wiatrem, górami i jak się okazało rozładowaną przerzutką (co powoduje ograniczone możliwości zmiany biegów) odreagowuję tak: serniczkiem. |
 |
w Agaete byliśmy już dwa tygodnie wcześniej - wtedy pełni energii, żądni zdjęć, teraz ogłuszani wiatrem i odliczający kilometry do ciepłego prysznica i łóżka. Wielu zdjęć z dzisiaj nie mam, więc oszukam wrzucając te z pierwszego dnia. |
 |
Agaete to w ogóle najpiękniejsza okolica na Gran Canarii i poniekąd było mi trochę smutno, że to od niej zaczęliśmy zwiedzanie, bo od razu miałam tę świadomość, że nic lepszego już nie zobaczę. |
 |
Agaete, ostatni kadr z pierwszej wycieczki, wracamy do objazdu wyspy... |
 |
... i nieba o trochę innej barwie |
 |
Gáldar - miasto, w którym po raz drugi ignorujemy znaki o zamkniętej drodze, by po raz drugi tego pożałować. Przejście w procesji było fajnym doświadczeniem, ludzie, energia, radość, śpiewy, muzyka, ale nie przyspieszyło naszego dojazdu do ciepłego prysznica (a zegar tyka i tyka, i zachód słońca coraz bliżej), oj nie. |
 |
ściemnia się, ale do 18:10 jeszcze będzie jasno |
 |
do 18:10 nie udało się wrócić. Zostało kilkanaście kilometrów i będziemy w domu - zmęczeni, ale szczęśliwi! |
 |
19. listopada 2022 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz