niedziela, 31 grudnia 2023

[La Palma] 200 000

Łudziłam się, że wyrosłam już z liczbowych podsumowań, że one nie robią na mnie wrażenia, ale okazuje się, że cały czas kocham cyferki, szczególnie te duże. Myślę też, że nigdy mogę już nie zobaczyć na rocznym liczniku aż tak dużych cyferek. 200000 czy z angielska 200,000, co by na pewno nikt nie pomylił moich dwustu z dwudziestoma. Dwieście tysięcy podjechanych (i zjechanych!) metrów w 2023. Równowartość 22 Mount Everestów. Jeden z nich w jeden dzień, pozostałe 21 w 364 pozostałe dni roku. 

To było słone 200 000 - słone od łez. Łez bólu - nadgarstków, pleców, siodełka, szyi i głowy, ale też łez zwątpienia, że już nie mogę, że nie chcę, że nie dam rady, kończę, natychmiast zawracam i chowam rower do piwnicy (chociaż nie, do piwnicy lepiej nie, bo ukradną). Wydaje się być pięknym snem tak sobie jeździć po pięknych miejscach i faktycznie widoki (oraz zjazdy!) często wynagradzają trud! Ale z drugiej strony wyszło mi w tym roku ponad sześćset godzin w siodełku i nie oszukujmy się wiele z tych godzin to mozolne przepychanie korby pomiędzy krzaczkami po obu stronach nudnej asfaltowej drogi. Jednak póki trwało “mogę”, to wszystko się chciało i sprawiało frajdę. Od kiedy zaś pojawiło się “muszę” (nawet takie głupie, wewnętrzne, irracjonalne, grudniowe “muszę”), pojawiły się też schody, niechęć i lęk, mimo ciągłego dostarczania bodźców - nowych miejsc, ekstra towarzystwa, słoneczka, ton serniczka. 

Dziękuję - przede wszystkim sobie z przeszłości. Za każdy dodatkowy nieplanowany wiadukt, Agrykolę, sto metrów odbicia - podjazdu tu i tam, dzięki czemu nie musiałam podjeżdżać ich w sylwestra. I Piotrkowi - za znoszenie moich humorków i wyciąganie mnie za szelki z domu na rower (kupiłam sobie ostatnio bibsy bez szelek, zygu, zygu, marcheweczka, i co teraz?!) 

Plan na 2024? Brak! Nic nie muszę, wszystko mogę. Może obczaić co znaczy takie jedno skomplikowane słowo... regegegenegeracja? Czy jakoś tak. Jutro na rower nie idę. Bez odbioru!

Do 200 000 dokręcam w grudniu na Teneryfie i La Palmie:

La Palma #1
La Palma #2
La Palma #3
La Palma #4

środa, 27 grudnia 2023

[La Palma] ¡Feliz Navidad!

Czasami choinka bywa kozą. W barze było niesłychanie (!) głośno, gwarno, tak jak tylko Hiszpanie potrafią (bez urazy, kocham Hiszpanów, ale jednak ich jazgot jest unikalny i irytujący). Zamówiliśmy kanapki, a jedna z pań rozniosła do stolików choinki śpiewające Jingle Bells. I trochę fałszujące, między nami mówiąc, z racji rozładowujących się (ale niestety nie - rozładowanych) baterii. Po kilku minutach ludzie choinki powyłączali (konia z rzędem temu, kto umieścił przycisk ON/OFF na tych cudeńkach). I wtedy okazało się, że w barze było jednak cicho.

to ta ulica przy pani policjantce
Mikołaj, mimo że to nie on przynosi w Hiszpanii prezenty - robią to
trzej królowie 6. stycznia. I bałwan.
inny bałwan
inna choinka - mini...
i maxi
i szopka maxi

W Hiszpanii szopka pełni podobną rolę co choinka w Polsce - jest (i zbiera kurz). Ustawianie jej, dokupowanie nowych figurek (jednej co roku) jest częścią świątecznej tradycji. Stoją w wielu witrynach i zapewne wielu domach. Wszystkie jednak nudne, zwyczajne, nie to co taka jedna, którą widzieliśmy w Stanach:

poniedziałek, 25 grudnia 2023

[Islandia] Jólabókaflóðið

Nie jestem dobra w święta. Nie lubię karpia, barszczyku i brokatowych bombek, chociaż tęskno mi za zapachem cynamonu, imbiru, goździków i świerku oraz pakowaniem prezentów w świąteczny papier. Zagnij, zagnij, potrzymaj, podklej taśmą, już. Jest jednak jedna tradycja, którą ubóstwiam, uwielbiam, ekscytuję się (jeszcze chwilę tak mogę, strona synonim.net zna 134 inne synonimy słowa "kochać"). Islandzkie Jólabókaflóðið to w dosłownym tłumaczeniu powódź książek. I tak można nazwać to co dzieje się w grudniu w islandzkich księgarniach - gros nowości, spotkania autorskie, kolejki kupujących, bo książka to tradycyjnie najpopularniejszy prezent pod choinkę. A gdy te już zmienią właścicieli w wigilijną noc, rodzina siada sobie razem i razem czyta. Ach, zapomniałabym o najważniejszym gościu na tej imprezie / uczcie - gorącej czekoladzie!

W 2023 przeczytałam książek 79 i jestem w trakcie kolejnych czterech (cóż, nie jestem w tej dziedzinie monogamistką). Naj naj z nich:

  • wszystko co wyszło spod pióra Fredrika Backmana. Ostatnio obsesyjnie czytam jego media społecznościowe. Powoli dochodzę do tego smutnego stanu, że przeczytałam każde jego opublikowane zdanie
  • "Glukozowa rewolucja" Jessie Inchauspé o skokach glukozy i jak im zapobiegać
  • "Yellowface" Rebeki F. Kuang o świecie pisarzy, wydawnictw i social mediów
  • "Lekcje chemii" Bonnie Garmus
  • "Samotnia" Anny Kańtoch - wyjątkowo dobry kryminał
  • cykl thrillerów o Antonii Scott, napisanych przez Juana Gómez-Jurado
  • "Kwantechizm" Andrezja Dragana, chociaż tę przeczytałabym jeszcze raz, bo nie wiem, czy wszystko zrozumiałam, a raczej wiem, że nie
  • "Wilcze szepty" Aliny Duchnowskiej (mogę tu nie być obiektywna, bo Alina to moja kuzynka, ale to jest bardzo dobre!)

Oprócz tego co powyżej było po trochu wszystkiego innego - kryminałów, literatury pięknej, piosenek Dylana, reportaży, książek o rowerach, kolarzach i historii wyścigów, a także zdobywaniu wysokich gór. Historie dla młodzieży, klasyka literatury, (auto)biografie - Pameli Anderson czy księcia Harry'ego. Wołania o pomoc i pomstę do nieba z polskiego SORu, dwa romanse, powieści historyczne i książki o historii (Greków i Rzymian, a także dziewczyn malujących sto lat temu tarcze zegarków radem), fantastyka i science fiction. Książki codzienne i te nagrodzone - Noblem, Nike czy Paszportem Polityki. Również audiobooki słuchane w trasie. Słowem misz masz.


Hiszpanie też mają swoje książkowe święta - 23. kwietnia obchodzi się La Dia da de Sant Jordi, kiedy pary wymieniają się prezentami. Mężczyźni kupują kobiecie róże, a one odwdzięczają się książką (?!).

czwartek, 21 grudnia 2023

[Teneryfa] przy policjantce w prawo

Teneryfa to nasza ucieczka dla leniwych, azyl, miejsce, którego instrukcję obsługi znamy na pamięć. Kiedy widzę drogowskaz na Icod de los Vinos, to czuję się jakbym wracała do siebie, chociaż tym razem wynajęliśmy mieszkanie w pobliskiej, ale jednak trochę innej części wyspy - Los Gigantes. Najpierw mozolny podjazd serpentynami. Na przełęczy Erjos zawsze są chmury choćby cała reszta wyspy grzała się w pełnym słońcu. Potem zjazd, na którym miałam kiedyś najlepszy wynik na Stravie, ale potem odebrała mi go mistrzyni Annemiek van Vleuten. Na rondzie w lewo, przy skręcie na Garachico również. Punkt widokowy, agrafka, agrafka, agrafka, kilka metrów sztywno pod górę, znowu agrafka, agrafka, zaczyna być widać wyraźnie domy w Garachico, agrafka, agrafka, stromiutko w dół, główna droga, stop. Teraz trasa prowadzi przy piekarni z Panem Bagietką, plaży, na której się rozciągaliśmy i robiliśmy pompki, barze z sernikiem pistacjowym i kanapkami z croissantem, jajkiem, awokado i białym serem. Dalej knajpa z paellą, podjazd, na którym rok temu spotkaliśmy Tomka i już tylko ta diabelna Masca, na której za każdym razem próbuję pobić swój rekord i znowu jesteśmy przy Erjos. Do domu tylko w dół, zaraz będziemy.

tę jazdę Piotrek nazwał "klasyczne zaraz wyjedziemy ponad chmury",
ale wydaje mi się, że wcale nie klasyczne, bo klasycznie to nam się
nad te chmury wyjechać nie udaje (bo tak długo i wysoko się ciągną)
w hiszpańskich barach najczęściej zamawiam kakao i nikt się na mnie
krzywo nie patrzy! Tym razem ciepłe spienione mleko.

W Los Gigantes piszą się nowe wspomnienia. Są między innymi dwa podjazdy - drogą bananową (bo rosną przy niej - czy ktoś to zgadnie?! - banany!) i motorową (bo z powodu nieźle wyprofilowanych zakrętów upodobali ją sobie motocykliści). Jest też skrzyżowanie przy policjantce. W hiszpańskich miasteczkach lubują się w jednokierunkowych ulicach. Kiedy się sprowadzaliśmy, pierwszego dnia, ta konkretna (konieczna, jedyna zjeżdżająca do naszych okolic) była zamknięta, a stała przy nim - no jakżeby inaczej - kobieta w mundurze, która uprzejmie nam wytłumaczyła, że tam dalej to jest kolejna ulica, wprawdzie jednokierunkowa (pod prąd), ale dzisiaj można nią jeździć w obie strony.

centrum dowodzenia
to tutaj ratujemy świat, tutaj piszemy maile, tutaj jemy kanapki z jajkiem
i awokado. Stąd też obserwujemy spokojne portowe życie i co drugą
pełną godzinę odsłuchujemy piosenki wiodącej z "Piratów z Karaibów",
kiedy przypływa ich statek wycieczkowy
bésame bésame mucho [en Los Gigantes]
ta po prawej to Marianne Vos!!!
a tu grupa bliżej niezidentyfikowanych PROsów panów
w jedną stronę 50 metrów, w drugą 1.6 kilometra

czwartek, 7 grudnia 2023

[Stany] wszystkie grzechy główne Stanów Zjednoczonych

Moja ulubiona powtarzająca się część podróży do Stanów to przypomnienie jak bardzo mi się poszczęściło w życiu, jak bardzo cieszę się z bycia Europejką. Ameryka jest fenomenalna turystycznie, jej przyroda jest niesamowita, zachwycająca, odurzająca, ale żyć tutaj? To nie, oj nie.

Nie chcę zabrzmieć sztampowo i stereotypowo, ale jeśli miłośniczka asfaltu (ja) mówi, że tutaj jest za dużo asfaltu i korków; jeśli człowiek oczarowany monumentalnością kanionów i bezkresem pustyni (znów ja) jest przytłoczony ogromniastością... wszystkiego co tworzy (inny) człowiek; jeśli ciasteczkowy serniczkowy potwór (obecna!) stwierdza, że jedzenie jest za słodkie, to nie jest dobrze.

W Stanach wszystko jest w rozmiarze XXXXL i nie mówię tu o sekwojach czy tamie Hoovera. To jasne przypadki, to przyroda bądź dostosowanie się cywilizacji do przyrody. Te mniej jasne to mleko czy sok w pięciolitrowych baniakach i prawie kilogramowe kanapki w markecie. Albo pudełka z chipsami z ponad czterdziestoma paczuszkami (pojedynczej nie kupisz). Wielkie sklepy - hipermarkety czy outlety ciągnące się hen hen. Wielkie samochody - przy których nasz wypożyczony SUV wydaje się drobny, wąski i niski. Promocje - trzy w cenie dwóch, osiem w cenie siedmiu. Szerokie autostrady - te okalające LA mają po pięć, sześć, siedem pasów - i przez większość czasu są zakorkowane. Mamma mia, jak można zakorkować siedmiopasmową autostradę?! Widocznie można, a co gorsza w tych wszystkich metalowych puszkach po horyzont siedzi łącznie jakieś sto ludzi. Skąd takie szacunki? Większość aut z co najmniej dwoma pasażerami (bo to już dużo!) porusza się specjalnym, skrajnie lewym pasem. Po angielsku nazywa się to "carpool" i oznacza rombem. Na owym pasie pustek nie ma, ale podczas korków porusza się on zazwyczaj istotnie szybciej niż reszta.

Jedzenie jest słodkie nawet kiedy wcale nie musi takie być. Dodatkowa posypka czy syrop to standard, nawet herbata w Starbucksie ma od 200 do 300 kalorii?!?! Skąd wiem? To akurat fajne, bardzo wiele sklepów czy knajp (ale nie wszystkie - może zależy od stanu, może od profilu; niemniej na tyle dużo, że nie wydaje mi się, by były to prywatne inicjatywy, a bardziej wymogi prawne) opisuje ile mają sprzedawane przez nich porcje jedzenia. I tak kawałek sernika (wcale nie taki duży, za to obtoczony bitą śmietaną, karmelem, gwiazdkami w cukrze, ozdobiony pokruszonymi ciasteczkami i kawałkami batoników) w Cheesecake Factory dostarcza bagatela 1770 kalorii!

Ach, do tego wszystko wszędzie w plastiku. Można zatrzymać się w kawiarni, gdzie na kawę (jedną) i ciastko (jedno) trzeba wydać trzydzieści baksów, ale kawa przyjdzie w styropianowym kubku, a lemoniada w plastikowym. I klimatyzacja na full. I lód do coli, maszyny do lodu w hotelach i marketach. Więcej grzechów USA nie pamiętam.

A dzięki tej przyrodzie wszystkie można im wybaczyć!

Dla przypomnienia ostatnio na blogu żale na Stany wylewałam tutaj.

czwartek, 23 listopada 2023

[Route 66] ta jedna droga gdzie ograniczenie prędkości powinno wynosić 66 mph (zamiast standardowych i nudnych 65 mph)

Well, if you ever plan to motor west
Try take my way
That's the highway
That's the best
Get your kicks on Route 66

(jeśli planujesz kiedyś jechać na zachód
spróbuj podążać moimi krokami
jedź drogą
która jest najlepsza
spraw sobie frajdę na Route 66)

Nie ma wielu dróg, o których śpiewali poważni muzycy, a o Route 66 piosnkę napisali sami Rolling Stonesi! Nie ma się co dziwić - jest o czym (o 3939 kilometrach) śpiewać.

cała Route 66 wiedzie z Chicago do Los Angeles (i początkowo, w latach 30.,
podczas Wielkiego Kryzysu była drogą ucieczki na Zachód)
aktualnie nadal da się pojechać "Route 66" z Chicago do Los Angeles,
ale jest to nowa Route 66 prowadząca nowymi zupełnie już nieciekawymi
autostradami. Interesujący kawałek (który przejechaliśmy) to 89 mil z Seligman
do Kingman
i na tym kawałku drogi zdecydowanie nie da się zapomnieć, jaki ma ona numer
się jedzie - wszędzie pełno pamiątek - znaków, neonów, samochodów
nie pytajcie, nie wiem
kiedy rzeczywistość okazuje się większa niż oczekiwania
na obu niepankejkowych talerzach bardzo amerykańskie i bardzo śniadaniowe
ziemniaki hash browns - trochę jak placki ziemniaczane, drobno posiekane
ziemniaki smażone na złoto
prosta po horyzont, zero cywilizacji - typowa droga pośrodku amerykańskiego
niczego
halo, halo, ta stacja doładowywania energii coś nie działa, ta operacja wcale
mi nie dodała kilometrów do zasięgu
making of
dzikie zwierzęta odcinek 66.