Moja ulubiona powtarzająca się część podróży do Stanów to przypomnienie jak bardzo mi się poszczęściło w życiu, jak bardzo cieszę się z bycia Europejką. Ameryka jest fenomenalna turystycznie, jej przyroda jest niesamowita, zachwycająca, odurzająca, ale żyć tutaj? To nie, oj nie.
Nie chcę zabrzmieć sztampowo i stereotypowo, ale jeśli miłośniczka asfaltu (ja) mówi, że tutaj jest za dużo asfaltu i korków; jeśli człowiek oczarowany monumentalnością kanionów i bezkresem pustyni (znów ja) jest przytłoczony ogromniastością... wszystkiego co tworzy (inny) człowiek; jeśli ciasteczkowy serniczkowy potwór (obecna!) stwierdza, że jedzenie jest za słodkie, to nie jest dobrze.
W Stanach wszystko jest w rozmiarze XXXXL i nie mówię tu o sekwojach czy tamie Hoovera. To jasne przypadki, to przyroda bądź dostosowanie się cywilizacji do przyrody. Te mniej jasne to mleko czy sok w pięciolitrowych baniakach i prawie kilogramowe kanapki w markecie. Albo pudełka z chipsami z ponad czterdziestoma paczuszkami (pojedynczej nie kupisz). Wielkie sklepy - hipermarkety czy outlety ciągnące się hen hen. Wielkie samochody - przy których nasz wypożyczony SUV wydaje się drobny, wąski i niski. Promocje - trzy w cenie dwóch, osiem w cenie siedmiu. Szerokie autostrady - te okalające LA mają po pięć, sześć, siedem pasów - i przez większość czasu są zakorkowane. Mamma mia, jak można zakorkować siedmiopasmową autostradę?! Widocznie można, a co gorsza w tych wszystkich metalowych puszkach po horyzont siedzi łącznie jakieś sto ludzi. Skąd takie szacunki? Większość aut z co najmniej dwoma pasażerami (bo to już dużo!) porusza się specjalnym, skrajnie lewym pasem. Po angielsku nazywa się to "carpool" i oznacza rombem. Na owym pasie pustek nie ma, ale podczas korków porusza się on zazwyczaj istotnie szybciej niż reszta.
Jedzenie jest słodkie nawet kiedy wcale nie musi takie być. Dodatkowa posypka czy syrop to standard, nawet herbata w Starbucksie ma od 200 do 300 kalorii?!?! Skąd wiem? To akurat fajne, bardzo wiele sklepów czy knajp (ale nie wszystkie - może zależy od stanu, może od profilu; niemniej na tyle dużo, że nie wydaje mi się, by były to prywatne inicjatywy, a bardziej wymogi prawne) opisuje ile mają sprzedawane przez nich porcje jedzenia. I tak kawałek sernika (wcale nie taki duży, za to obtoczony bitą śmietaną, karmelem, gwiazdkami w cukrze, ozdobiony pokruszonymi ciasteczkami i kawałkami batoników) w Cheesecake Factory dostarcza bagatela 1770 kalorii!
Ach, do tego wszystko wszędzie w plastiku. Można zatrzymać się w kawiarni, gdzie na kawę (jedną) i ciastko (jedno) trzeba wydać trzydzieści baksów, ale kawa przyjdzie w styropianowym kubku, a lemoniada w plastikowym. I klimatyzacja na full. I lód do coli, maszyny do lodu w hotelach i marketach. Więcej grzechów USA nie pamiętam.
A dzięki tej przyrodzie wszystkie można im wybaczyć!
Dla przypomnienia ostatnio na blogu żale na Stany wylewałam tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz