W Tatra Road Race do wyboru są dwie trasy. W zeszłym roku nazywały się FUN i PRO. W tym przyjęły nazewnictwo bardziej odpowiadające temu, co czeka śmiałków: HARD i HELL. Wersja krótsza to 54 km i 1500 metrów przewyższenia, wersja dłuższa - 124 km i 3200 metrów przewyższenia. I o ile sumy podjazdów są do zaakceptowania (w tym roku już dziesięć razy zrobiliśmy ponad 1500 m i dwa razy ponad 3200 m), to warty uwagi jest profil najgorszych z tych podjazdów. Słynne ścianki są dwie - Bachledówka i Pitoniówka. Ta pierwsza ma 200 metrów, druga 500, obie z kilkunastoprocentowym nachyleniem sięgającym w porywach do 20. Miodzio. Mnie (trasa trudna) dane było zobaczyć Bachledówkę raz, Piotrkowi (trasa piekielna) trzy, a Pitoniówkę dwa. To są właśnie jedne z takich miejsc, ale bynajmniej nie jedyne na tej trasie, tylko najbardziej znane i ekstremalne, o które bałam się z moją mazowiecką kasetą z 25 ząbkami… Nowemu sprzętowi z ząbków udało się uciągnąć wszystkie (!) i zdarzało się na nich rywalizować z kolarzami chwilowo nachyleniem pokonanymi, którzy swoje wyścigówki pod górę pchali. I oni - 3 - 4 km/h, ja 6-8 km/h, równa walka.
Polecam relację z mojego ulubionego bloga kolarskiego Maćka Hopa: z roku
2015,
2016 2017 i
tegoroczna.
Do Zakopanego dojechać z rowerami jest bardzo łatwo - kursuje bezpośredni ekspres. Niestety miejsc na rower jest mało (bodajże cztery wszystkiego), a rowerzystów Warszawiaków dużo (szczególnie, że wyścig), więc żeby dostać miejsca w tym pociągu trzeba było wykazać się większym refleksem niż próba zakupu biletów na dwa tygodnie przed podróżą i dwa tygodnie po otwarciu możliwości zakupu (PKP oferuje je na miesiąc wprzód). Jedziemy w czwartek po pracy do Krakowa, tam jemy pyszną kolację i nocujemy w królewskim mieście, żeby skoro świt
wsiąść do pociągu osobowego relacji Kraków Płaszów - Zakopane. Zanim jednak, łapie nas rano porządna ulewa, która odzwierciedla pogodę prognozowaną na wyścig - ma padać. W Zakopanem wita nas jednak pełne słońce. Meldujemy się w hotelu i jedziemy na mały rozjazd.
 |
jak w Krakowie, to do ulubionej restauracji - Miodovej |
 |
w czasie deszczu dzieci się nudzą...
pociąg osobowy z Krakowa do Zakopanego jedzie trzy godziny
TRZY
coś trzeba robić przez te 180 minut |
 |
hotel Mercure w Zakopanem, w łazience małe przypomnienie, jakby
ktoś miał przypadkiem zapomnieć gdzie jest |
 |
a widok z okna nienajgorszy, przyznaję... |
 |
regenesans, sprawdzam, jak ciężki jest pierwszy podjazd rozpoczynający
wyścig - z hotelu na Butorowy Wierch.
Ciężki. |
 |
Butorowy Wierch to Gubałówka. Skoro już tam
wjechaliśmy, przeszliśmy się wraz z turystami.
Było to chyba bardziej męczące niż wjazd na tę górkę,
to przedzieranie się między ludźmi, których tam jest
tyle... Ale to tyle... Koszmar. Nie rozumiem fenomenu
Zakopanego i tego po co ludzie tam jeżdżą.
Góry fajnie - można się zmęczyć, odpocząć od
zgiełku, natury dotknąć, ale Zakopane?!?! I ten jarmark?! |
 |
Nawet nie o to chodzi, że żadna tam góra z Gubałówki.
Takie wzgórze małe.
Ale spokój, odpoczynek od zgiełku? To nie tu!
Tu jest wszystko, cały zgiełk - tu są przekąski (oscypki i łoscypki,
smażone ziemniaki na patyku, wata cukrowa, lody, naleśniki i corn-dogi),
pamiątki (ciupagi, korale, futra z misia, kule śnieżne, drewniane deski do
krojenia), atrakcje (park linowy, strzelnica, kolejka grawitacyjna).
I wszystko inne. WSZYSTKO. |
 |
te chwile, kiedy żałuję, że nie smakują mi oscypki |
 |
Gubałówka, widok na jedyną plażę w Zakopanem. I góry, te prawdziwe. |
Wieczór kończymy obowiązkowym przygotowaniem przedstartowym, czyli wciąganiu węglowodanów pod korek (tzw. carboloading), to idzie nam znakomicie. Zasypiam jak małe dziecko i... budzi mnie o szóstej stukot kropel o szybę. Leje. O ósmej trzydzieści, kiedy jemy śniadanie w hotelowej restauracji już wygląda słońce i powoli suszy drogi. Jest nieźle. To pierwszy moment tego dnia, kiedy myślę, że mamy szansę ukończyć ten wyścig. Piotrek startuje pierwszy - o 11, ja pół godziny później.
 |
w pakiecie startowym naklejka z profilem trasy - naklejam na kierownicę,
żeby wiedzieć co dokładnie i kiedy mnie czeka |
 |
miasteczko przedstartowe - tu można było kupić pamiątkowe ubrania,
kaski, skarpetki, zważyć rower, przetestować kilka nowych modeli,
skorzystać z drobnych usług serwisowych last minute (niestety, na
moje hałasowanie nic nie umieli pomóc) |
 |
1002 melduje się gotowa do startu |
 |
sektor drugi, powoli ustawiamy się - wokół dużo dziewczyn, z tego
miejsca startują wszystkie panie |
 |
zerkam w tył, w kierunku trzeciego sektora;
jak tylko wyjedziemy zamieni się w metę, będę to miejsce przekraczać
za 2 godziny i 37 minut. Zmęczona, ale szczęśliwa. |
Startuje się z sektorów. Są ich cztery, według wyników z zeszłego roku, chyba że się akurat jest kobietą, to wtedy z drugiego. Zaczynamy od startu honorowego - króciutkiego zjazdu - wyjazdu spod hotelu Mercure i wjeżdżamy na dwu-trzykilometrowy kawałek zamkniętej dla ruchu drogi, gdzie formuje się peleton, grupa się zbiera, a prowadzący samochód hamuje zapędy, tocząc się początkowo dość niewyścigowym tempem. Potem, w momencie który mi umknął (bo spodziewałam się jakiegoś szarpnięcia, podkręcenia prędkości, że nagle wszyscy popędzą w siną dal, ale co pędzić skoro droga wije się pod górę, niby nieznacznie, ale wszyscy wiedzą, że zaraz będą cierpieć), następuje start ostry i za chwilę podjazd, który zweryfikuje umiejętności po raz pierwszy (dziś nieostatni) i rozciągnie towarzystwo. A potem będzie góra gór dół dół góra góra dół góra góra dół i tak dalej, według profilu rozpisanego na naklejce, którą przyczepiam do kierownicy, co by wiedzieć, co mnie czeka w najbliższej przyszłości.
 |
zdjęcie z wyścigu ze strony organizatorów. Cierpię. |
 |
zdjęcie z wyścigu ze strony organizatorów. Cierpię bardziej. |
 |
zdjęcie z wyścigu ze strony organizatorów. Ludzie cierpią.
|
 |
zaraz będzie bosko
żartownsie z tych organizatorów!
zdjęcie wzięte z bloga Maćka Hopa (http://hopcycling.pl) |
Było ciężko, szczególnie, że rower odmówił posłuszeństwa i było kilka chwil, kiedy myślałam, że nie dojadę do mety. Problemy miałam dwa. Po pierwsze po wymianie kasety, w tym bębenka, piekielnie (jak to słowo pięknie pasuje w kontekście tego wyścigu) hałasował, gdy jechałam na luzie i nie kręciłam, tudzież przy dużych prędkościach po prostu. Odstraszałam tym wszystkich uczestników, więc plus, ale drażniło to też mnie, więc minus. Takie uczucie, że jeszcze chwila i rozpadnie się rower wcale miłe nie jest... Po drugie w serwisie wymienili mi linki. Coś zadziałało z opóźnieniem, jakaś część zaskoczyła i spowodowała, że chwilowo przestała mi działać przednia przerzutka - linkę trzeba było podciągnąć, no ale to po wyścigu. Zostałam z samymi miękimi biegami. Z dwojga złego - to lepsze. Dało się podjeżdżać, ale słabo zjeżdżałam i jechałam po płaskim (którego na Tatrze jak na lekarstwo, na szczęście) i trochę cennego czasu tak straciłam.
 |
2 godziny 37 minut 25 sekund
OPEN: miejsce 369./483
OPEN KOBIETY: 24./53
K2: miejsce 12. |
Wracamy ekspresem z Krakowa. Zamiast jechać do niego kolejne trzy godziny pociągiem regionalnym, decydujemy się na lepszy środek transportu - rowery. W końcu to tylko 125 kilometrów, no i bilans podjazdów jest na plus! Znaczy na minus :-) Bo chociaż swoje musimy wjechać (kilometr, w tym nasz ulubiony podjazd na Butorowy Wierch, który pokonywaliśmy już dwa razy, ale ten na zmęczonych nogach zdecydowanie idzie najwolniej), to przecież zjedziemy o 600 metrów więcej! Oddajemy duże podsiodłówki koledze z Warszawy i - powoli turlamy się na północ. Cel: godzina 17 i mecz finałowy Chorwacja - Francja. Piotrek łapie gumę, jedziemy nie najszybciej, a potem jeszcze wyhaczone przez niego miejsce (przyknajpowe patio / podwórko z gigantycznym ekranem nie wpuszcza więcej chętnych), więc załapujemy się dopiero na drugą połowę gdzieś na Kazimierzu. Przynajmniej jest nam dwa razy krócej smutno, że przegrywa Chorwacja.
 |
gdzieś pod Zakopanem, ładny asfalt, tradycyjne góralskie domki |
 |
a widoki takie! polecam |
 |
przerwa na sesję zdjęciową, podejście do niej drugie |
 |
niebrzydko, prawda? |
 |
dojechaliśmy! |
Podsumowując, było ekstra! Ja mam niewyrównane rachunki z Tatrą, więc z pewnością wracam za rok. Na hard czy hell? Z jednej strony chciałabym hell, z drugiej sprawdzić hard na w pełni działającym rowerze :-) Zaczynam też lubić te wyścigi, ale jak tu nie lubić skoro przed takim wysiłkiem carboloading, a po regeneracja są *OBOWIĄZKOWE*?
 |
carboloading, czyli pod korek i jeszcze trochę |
 |
wreszcie wykorzystany kupon na masaż czekoladowy
dziękuję, Mamo, ekstra sprawa! chociaż domywanie się z tej roztopionej
czekolady trwa z pół godziny ;-) |