niedziela, 8 lipca 2018

[Siedlce] do dwóch razy sztuka

Pierwsze podejście przyatakowania Siedlec na rowerze odbyło się wczoraj (w sobotę) - dojechaliśmy do Wilanowa (ledwo) i… zawróciliśmy. Okazało się bowiem, że montowanie nowej kasety to wcale nie jest taka łatwa sprawa. Ta historia zaczyna się jeszcze na Gwiazdkę, kiedy św. Mikołaj prawidłowo rozpoznał moje marzenia - skubany wiedział, że wybieram się na Tatrę, że tam tak górzyście, że moje najlżejsze przełożenie w iście mazowieckim rowerze tego nie uciągnie. Dostałam wielotryb z oszłamiającymi trzydziestoma zębami na największej tarczy (vs 25 oryginalnie). Przez kilka miesięcy leżał i lśnił na półce, aż przyszedł kwiecień i panika, że jedziemy w góry (Świętokrzyskie) i czy ja tam dam radę na najbardziej stromych kawałkach (dałam, nie było stromych kawałków). Najpierw okazało się, że brakuje nam odkręcajki do kasety. Pożyczył kolega. Potem okazało się, że brakuje nam odkręcajki do kasety Campagnolo (kolega miał standardową do Shimano; ach ta standaryzacja, która nie dotarła jeszcze do świata rowerowego). Jak już odkręcili nam w serwisie, dowiedzieliśmy się, że przydałby się nowy bębenek i podkładki. Zamówiliśmy w sklepie internetowym, przyszła paczucha z Niemiec. W minioną niedzielę Piotrek rozłożył się z warsztatem, to jest niepełnym warsztatem, bo nie było w nim imbusa dziesiątki. Dobrze, że była to pracująca niedziela, to braki zostały szybko uzupełnione i niecałe pół dnia później moje duże dziecko uśmiechnęło się od ucha do ucha i oznajmiło, że prawie działa. Coś tam jeszcze trzeba przerzutki wyregulować, ale jest nieźle. Uśmiechnęłam się i ja, bo nie mogłam się już doczekać pierwszego przejazdu z nowymi biegami. Trzeba przyznać, że Piotrek zatroszczył się o wszystko - także o to, żebym nie zapomniała, jak cudowny jest, że pomaga mi w wymianie części, bo dyskretnie przypominał mi o tym co chwila. A to odcisk smaru na dozowniku do mydła, a to na włączniku do światła. Właściwie, wróć - całe mieszkanie jest w smarze, łatwiej chyba wyliczyć miejsca, w których odcisków smaru nie ma. W każdym bądź razie, to działo się w zeszły weekend, potem tylko wieczór czy dwa regulowania przerzutek i jest! Jesteśmy gotowi do dłuższej jazdy. Pakujemy się, laptopy do plecaka (we-so-łe jest życie on-calla), izotonik do bidonów i - komu w drogę… temu zawrotka w Wilanowie (a i tak przejechałam aż tyle tylko dlatego, że koniecznie chciałam zahaczyć o badania krwi w Medicoverze) i z powrotem do domu wyeliminować te trzaski, zgrzyty i inne podejrzane hałasy wydobywające się z okolic łańcucha i przerzutki. Wieczorem było już naprawdę nieźle, rower nadawał się do jazdy. Dzisiaj przejechałam na nim 150 km, więc potwierdzam empirycznie, że w miarę działa, ale - na środę  jestem umówiona do Air Bike’a.

Ale, ale, tak właściwie miało być bardziej o dzisiejszej wycieczce do Siedlec. To niech opowiedzą zdjęcia.
las, asfalt, czego więcej chcieć do szczęścia?
więcej lasu, więcej asfaltu
przerwa na uzupełnienie węglowodanów;
my jemy, a ktoś ten miód musi robić, nie?
dalej asfalt, dalej las
przerwa w Wilkowyjach, to jest Jeruzalu;
na Ranczowej ławeczce ruch jak w ulu - kolejka chętnych z Mamrotami
do obowiązkowego tutaj zdjęcia
zmotoryzowani, więc bez Mamrota
dojechali!
nagroda, część pierwsza
miejsce akcji: Brofaktura, czyli
 siedlecki browar restauracyjny lub restauracja browarnicza;
przepyszna kuchnia (tak!), warzone na miejscu piwo, piękne wnętrze
nagroda, część druga;
i niesamowity czekoladowy lava cake (ponoć wczoraj był Światowy
Dzień Czekolady, nie obeszliśmy go godnie, czas nadrobić)
za onetem: "Siedlce nie należą do topowych kierunków wypadowych";
pałac księżnej Ogińskiej
ratusz "Jacek"; dzisiaj muzeum (z jedynym obrazem El Greco w Polsce);
nazwa wywodzi się z legendy i nawiązuje do kowala, człowieka
niesłychanej siły, który gołymi rękoma wyciągnął z błota karetę
księżnej
kamienica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz