wtorek, 30 października 2018

[Coll de Rates] mamy po co tu wracać za rok

Wygląda na to, że to nasza nieostatnia wizyta tutaj - mamy niewyrównane rachunki z Calpe! W poniedziałek miał być przejazd epicki, ale wyszedł tylko przejazd. Chcieliśmy powtórzyć trasę Gran Fondo proponowanego przez naszą wypożyczalnię, czyli wszystkie słynne podjazdy jednego dnia - najpierw Port de Tudons, potem Port de Tollos, Vall d'Ebo i Coll de Rates. Niestety, pierwszy okazał się morderczy z powodu niesprzyjającego wiatru, takiego jaki w środowisku określa się mianem wmordewindu. Wiało koszmarnie - raz wydawało mi się, że mimo energicznego kręcenia (wprawdzie na małym przełożeniu, ale na dość płaskim terenie) nie ruszam się z miejsca! Ta góra wyczerpała moją energię i zabrała dużo czasu, wobec czego musieliśmy zrezygnować z ostatniej części i zamiast podjeżdżać na Coll de Rates zjechaliśmy do Calpe i wróciliśmy do domu kolejką. I zamiast 160 km i 3600 metrów przewyższenia wyszło 133 / 2700. Ale, ale - Gran Fondo za rok będziesz moje! A my jesteśmy dziesięć eurasków do przodu (w wypożyczalni sprzedają takie małe figurki wyglądające jak przydrogowy murek z opisem szczytów; teraz przecież nie kupię - nie przejechałam, byłoby wstyd postawić w domu)...
Poniedziałek. Rok temu też jechaliśmy tą drogą i zatrzymaliśmy się
w dokładnie tym samym miejscu na fotki.
Poniedziałek. Zaczynamy!
Poniedziałek. Jeden z licznych postojów na fotki - wszystko lepsze od
walki z wmordewindem.
Poniedziałek. Tam już walczyliśmy.
Poniedziałek. Ten momentów, kiedy żałuję, że nie mam rybiego oka
w komórce.
Poniedziałek. Kilka razy chciałam zejść z roweru, popłakać się
i zawrócić, ale jest - port de Tudons znowu moje!
Poniedziałek. Vall d'Ebo odhaczone.
Poniedziałek. Pod szczytem na Vall d'Ebo. Punkt widokowy, który
przeoczyliśmy rok temu (był na zjeździe, potem nie chciało się wrócić...).
 Teraz nadrabiamy.
Poniedziałek. Typowy widok.
Poniedziałek.
Poniedziałek. Wracamy, powoli się ściemnia.
Poniedziałek. Takiego fotografa ze sobą zabrałam, że kwadratu nie
powąchasz. Relive.
We wtorek dzień odpoczynku. Poza tym prognoza przepowiadała deszcz od 13, więc uratowała mój restday przed zakusami Piotrka! Padało delikatnie, w większości mżyło, ale że nie za ciepło, to nawet po małym deszczu zimniej i nieprzyjemniej. No i niebezpiecznie. Na trasie zrobiłam 3 (słownie: trzy) zdjęcia, więc to brownie to tak z konieczności tylko weszło, żebym miała zdjęcie do ilustracji wycieczki.
Wtorek. Relive.

niedziela, 28 października 2018

[Puig de la Llorença] tropicielka węża - mode on

Rok temu wypad do Benidormu dostał 10/10 również z powodu idealnej pogody - było słońce, niebieskie niebo, ciepło... Teraz jest... no cóż, odrobinę gorzej. Termometr wskazuje małe kilkanaście stopni, a prognoza przez cały tydzień mówi o opadach deszczu. W ciągu dwóch pierwszych dni udało nam się go na szczęście skutecznie ominąć. W sobotę (dzień przylotu) trochę na fuksie, ale szczęście sprzyja lepszym czy jakoś tak. Mimo pobudki o czwartej nad ranem (wylot 5:55), do wypożyczalni dotarliśmy na 15:30! A to najpierw samolot spóźnił się o kluczowy kwadrans, wobec czego nie zdążyliśmy na bezpośredni autokar do Benidormu - miejscowości, w której nocujemy. Pojechaliśmy przez Alicante, co wyszłoby dłużej nawet bez przygód, a z zastępczą komunikacją autobusową na fragmencie trasy wyszło dużo dłużej. A oprócz tego jeszcze wcinanie churrosów nam się przeciągnęło, więc koniec końców do hotelu dotarliśmy na 14. Przebrać się, przepakować i do kolejki (która jeździ raz na godzinę), z której Piotrek zarządza wysiadanie przystanek za wcześnie (tak, tak, *ten* Piotrek, mistrz logistyki, alfa i omega map, człowiek, który zawsze wie, gdzie i po co jest, i gdzie będzie i jak się tam dostanie, ten właśnie Piotrek pomylił stacje), przez co zmuszeni jesteśmy przespacerować się nadmiarowy kwadrans. Gdy już dotarliśmy, odebraliśmy rowery, przykręciliśmy pedały i podwiesiliśmy podsiodłówki i już już mieliśmy wychodzić (czyli jakby nie nadmiarowy kwadrans spaceru, bylibyśmy dobre kilka kilometrów dalej), lunęło. Ale tak lunęło, że aż mi się odechciało jeździć na cały tydzień... Przeczekaliśmy i do wieczora już potem nie padało. Na początku było ślisko, na szczęście kałuże szybko wyschły. W niedzielę piękna pogoda utrzymała się tylko przez część dnia - do wczesnego popołudnia był sztos, potem pojawiły się chmury i temperatura spadła o kilka stopni, ale nam się upiekło - opady przeszły jakoś bokiem (a to że były zdradziły mokre ulice w Calpe, w którym to kończyliśmy niedzielną pętlę).
Sobota. Już nie pada i nawet nie jest ślisko.
Sobota. Pierwszy mały szczyt zdobyty.
Sobota. Pierwsze ładne panoramy, skoro słońce raczyło wyjść na chwilę
zza chmur.
Sobota. Małe co nieco.
Niewielki kilometraż jak na pobudkę o czwartej, ale przy takim układzie
gwiazd więcej się nie dało. Relive.
Niedziela. Fotografuję, zanim słońce sobie przypomni, że dzisiaj miało
siedzieć za chmurami.
Niedziela. Puig de la  Llorença, zaczynamy podjazd! Nawet, wbrew
tytułowi, tryb tropicielki węża nie był za bardzo w użyciu - moje 34 ząbki
na tylnej tarczy okazują się wystarczające dla jeżdżenia po prostej, a nie
od lewej do prawej i od prawej do lewej i z powrotem.
Niedziela. Początek podjazdu zdecydowanie najgorszy. Średnia 19.44% była
istotnie ciężka, szczególnie że składał się na nią kawałek wypłaszczenia,
momentami mierzyliśmy się z 25-27% stromizną. Potem już łatwiej,
chociaż niecałe 15% to też nie są przelewki.
Niedziela. "Go Sagan go" i "gracias Contador" nie zostały uwiecznione,
bo napisano je na takich stromiznach, że nie chciało mi się tam
zatrzymywać (ruszanie ze ścianek jest trudne i nieprzyjemne).
Niedziela. Szczyt blisko, coraz łatwiej.
Niedziela. Va, va, Froome!
Niedziela. Szczyt.
Niedziela. Pamiątkowe tablice po dwóch etapach Vuelty, które kończyły
się tam gdzie dziś wjechaliśmy. Raz wygrał Froome, raz Dumoulin.
Niedziela. Ważkie pytanie na weekend - czy lepiej pływa się na
frytkach, jednorożcu...
Niedziela. czy może ananasie, preclu lub pizzy?
Niedziela. Tu zakręca Hiszpania.
Niedziela. Dla kogo podpis niezrozumiały, polecam wymapsować, gdzie
znajduje się Cabo de la Nau.
Niedziela. Południk zero!
Niedziela. Trochę większe co nieco. Relive.

sobota, 27 października 2018

[Benidorm] volver - hiszp. wracać

Po raz pierwszy w historii wracamy gdzieś na wakacje! Ok, zdarzały nam się takie prawie-że-powroty, ale każdy da się jakoś wytłumaczyć. Otóż, nie licząc pracy, wyjazdów rodzinnych, brydża i Barcelony (gdzie przecież byliśmy przed ślubem, żeby przed konsulem podpisać karteczkę, że żadne z nas nie było aktualnie w jakimś innym związku małżeńskim), to wracaliśmy:
  1. do Paryża - ja nie, ale Piotrek był dwa razy za czasów szkolnych na wycieczkach-nagrodach po konkursach matematycznych;
  2. do Wilna - obydwoje byliśmy tam wcześniej na warsztatach humanistycznych w liceum, ale wtedy zobaczyliśmy ułamek tego, co potem razem;
  3. na Majorkę - za pierwszym razem z pracy na wyjeździe integracyjnym, za drugim już z wyboru na weekendowy rower (i nie wykluczam, że nie będzie takiej rowerowej powtórki w przyszłości);
  4. do Bukaresztu - bo kolega się żenił, więc trzeba było znowu jechać;
  5. do Berlina - ja właściwie wracałam dwa razy, za pierwszym razem pojechałam na szkolną wycieczkę w gimnazjum, potem na tydzień razem zbierać miśki i zagrać w Mistrzostwach Niemiec mikst, a ostatnio na szosę i to nie do Berlina, a właściwie pod Berlin;
czy że prawie nigdy nigdzie, priorytetem zawsze jest odwiedzanie nowych miejsc! W tym roku volvemos pod Alicante, do Benidormu, i to po najmniejszej linii oporu. Nie dość, że w tym samym tygodniu (tym z pierwszym listopada, chomikujemy dni urlopu), nie dość, że do tego samego miasta - ba! tego samego hotelu, to nawet rowery wypożyczamy w tym samym miejscu (a Piotrek bierze ten sam model co ostatnio)! Spróbujemy tylko tras aż tak bardzo nie małpować, chociaż jakby co to mamy siedem już sprawdzonych planów B. No i trochę powtórzyć musimy - clue powtórki ma polegać na zobaczeniu, czy teraz, po roku intensywnego jeżdżenia na rowerze, treningów, pracy nad poprawą FTP [czyli maksymalnego średniego poziomu mocy, jaką jest się w stanie wygenerować podczas 20 czy 60 minut - przyp. red.], jest cokolwiek łatwiej czy nie.
pierwszy posiłek w Hiszpanii - wtedy i teraz
widok z hotelu - wtedy i teraz;
mieszkamy w tym samym pionie (jest dość mała pula tańszych pokojów
bez widoku na morze, a po co nam on, jak my tu tylko śpimy?)), tylko
piętro inne - wtedy 7. (i pokój 714), teraz 2. (i 214)

środa, 17 października 2018

[Jednorożec] dziesięć tysięcy

Mimo połowy października za oknem tak pięknie, że szkoda siedzieć w domu. Nogi wymęczone po długim sezonie i trochę już się nie chce, ale przecież tam jest tak pięknie! I tak ciepło! Wyznaczamy trasę wycieczkową i jako że jednak jesień i nie ma co się męczyć (i jeżdżenie szybkie przy tej samej mocy jest fajniejsze niż jeżdżenie wolne), wybieramy kierunek trasy tak, żeby przez jej większość wiatr wiał w plecy (zakładając oczywiście, że nie zmieni się prognoza z meteo). W niedzielę o 8.32 wsiadamy do pociągu Kolei Mazowieckich, który podwozi nas do Świerczy. Potem jedziemy najpierw trochę na wschód, potem trochę na zachód, ale głównie na północ, żeby 155 kilometrów później dotrzeć do Mławy i stamtąd wrócić ciuchcią na dobranockę (no okej, na dobranockę to nie zdążyliśmy).
drogi jakości bywały różnej - czasem asfalt elegancki, czasem (rzadko)
dziura na dziurze
ale zawsze po prawej i po lewej rekompensowało
no i samochodów prawie, że nie uświadczysz
Przasnysz, pierwszy dłuższy przystanek - na ciacho...
... małe zwiedzanie...
... i sesję zdjęciową
bo pora roku jest niesłychanie fotogeniczna, a i pogoda nie utrudnia zadania
posiadania pięknych pamiątek z wyjazdu
kocham cię i chcę zbudować z tobą coś wielkiego!
jedziemy
no nie będę ukrywać - nazwa tej miejscowości miała pewien wpływ na to,
że bardzo chciałam przejechać dokładnie tę trasę
główne rondo w City
przerwa na dowęglowodanie (dowęglowodowanienie?) się
dalej jedziemy
tu, właśnie w tym dokładnie miejscu, w Janowie (jak to Janowo, a nie ten
Janów), na 111. kilometrze trasy stuknęło mi dziesięć tysięcy kilometrów
AD 2018. Stąd wniosek, że planowane 12000 jest ciągle w zasięgu!
ja
on
one - miejscowości, co jedna, to lepsza
Wieczfnia Kościelna
Skaszewo Włościańskie
Żabin Łukowski
Chełchy-Klimki, Chełchy-Jakusy, Chełchy-Iłowe
Bugzy Święchy
Szczepkowo Giewarty
Smolany Żardawy