niedziela, 7 października 2018

[Czarnogóra] dlaczego tu się płaci w euro?

Bo kiedyś płaciło się w niemieckich markach. Dokładnie od 1996 i to jest swoją drogą ciekawe pytanie, dlaczego tak. Ale skoro już tak wyszło, to kiedy Niemcy zmienili swoją walutę na euro, Czarnogórcy musieli również i teraz mają euro i centy, mimo że nie są w Unii Europejskiej (na dowód mogę pokazać świeżutką pieczątkę w paszporcie).

Spędzamy tu trzy piękne dni w ramach wyjazdu integracyjnego z pracy. Pierwszy mija nam na odhaczaniu jednej z trzech pozycji z listy UNESCO w Czarnogórze - regionu Kotoru. Odwiedzamy tam miejscowość Perast, płyniemy łódką na wyspę Matki Boskiej na Skale (Gospa od Škrpjela), szwendamy się po starym mieście Kotoru. Powietrze jest ciepłe, niebo błękitne, słońce odbija się w wodzie zatoki. Niech piękno pokażą zdjęcia.
Perast. Małe miasto portowe.
Małe. Wikipedia podaje, że w 2012 mieszkało tu 551 ludzi.
Perast. Kilka domków, wieża przykościelna (z niej zresztą zdjęcie powyżej).
Zatoka Kotorska. Górająca nad Perastem góra Kason (873 m).
Wyspa Matki Boskiej na Skale. Wyspa jest sztuczna - według legendy
dwaj rybacy znaleźli tutaj 22 lipca (piękna data, prawda?) 1452 obraz
Matki Boskiej. Trzykrotnie umieszczano go w kościele w mieście, ale
trzykrotnie powracał w to właśnie miejsce. Cóż wobec tego począć?
Wybudować wyspę, a na niej kościół - pomyśleli lokalsi.
Wyspa Matki Boskiej na Skale. Tak dużą wyspę nie jest wcale łatwo
zbudować - potrzeba dużo kamieni. Między innymi zatopiono tu sto
zdobycznych tureckich statków wypełnionych budulcem. Tradycyjnie
też co roku 22 lipca miejscowi ładowali na łódki, statki, pontony,
co bądź głazy i kamienie i zwozili na wyspę, i tak rosła, i rosła, i rosła.
Zatoka Kotorska. Góry wystające z morza, czyli co mnie urzekło
w Chorwacji jest i w Czarnogórze (niezaskakująco, w końcu to tylko
kilkaset kilometrów na północ).
Kotor. Must see to przepiękne kamienne stare miasto. Zwiedzać można
też ruiny murów miejskich i do wyboru są trzy trasy - cywilizowana,
"średnio niebezpieczna" i "bardzo niebezpieczna"
Kotor. Cywilizowana trasa zwiedzania murów miejskich kosztuje 8 euro,
więc zgadnijcie której na pewno nie wybrał sęp Piotrek :-)
Kotor. Bardzo niebezpieczna nie była taka bardzo niebezpieczna,
podejście przypominało trochę wędrówkę po górach - zamiast równych
schodów - kamienie, głazy, korzenie, drzewa, ziemia. Nic strasznego,
zresztą co to dla nas!
Kotor. A widok z trasy "niebezpiecznej" piękny!
Dwa kolejne dni to już rowery (widzę te uśmiechy w kącikach ust, słyszę to wiedziałam/em), chociaż było blisko, żeby ich nie było. Szosówki w Czarnogórze są jeszcze mniej popularne niż w Chorwacji czy na Kosie. Czyli: nie ma ich. Zdeterminowana do granic obejrzałam strony chyba wszystkich wypożyczalni w kraju, szukałam grup na Facebooku i kolarzy na Stravie, pisałam maile do agencji turystycznych, a nawet do ichniejszego związku kolarskiego i - w całym kraju znalazłam 6 sztuk jednośladów z barankiem. Pięć w jednym miejscu, jedną w drugim. Z tych pięciu dostępne były tylko cztery (za to w całej palecie rozmiarów: 52, 54, 56, 58) i to w Podgoricy, czyli 60 kilometrów od miejsca, w którym nocowaliśmy (to jest miejscowości Becici). Na szczęście właściciel był uprzejmy przywieźć nam śmigacze pod hotel, nie licząc sobie specjalnie za transport (czyżby koniec sezonu i pustki w interesie?). Trochę może były zaniedbane (chłopaki pół godziny regulowali linki, żebym mogła zmieniać tarczę z przodu z małej na dużą). Trochę może nie były w optymalnych rozmiarach (zazwyczaj bierzemy obydwoje 54, ale różnice nie są aż tak duże, miałam też więcej niż czterech chętnych na jeżdżenie). Trochę może nie o czasie (umówiliśmy się na dostawę na 8:30, a tu o 7:30 dzwoni telefon, że pan czeka przed hotelem). Ale jeździły! O, jak one jeździły (chociaż trzeba przyznać, że ten sezon już długi, a rower nieelektryczny, więc sam nie pojedzie - a mi pod każdą górkę jechało się ciężko).
w czwartek mieliśmy czas na wycieczkę całodniową - to ta czerwona.
Przejechaliśmy prawie 130 kilometrów, po drodze atakując szczyt Lovćen,
a konkretniej to miejsce, do którego da się dojechać ulicą (1544 m npm).
Z podjazdami tu i tam, wyszło prawie 3000 m przewyższenia. Drugiego
dnia jesteśmy już dużo bardziej ograniczeni czasowo (poza tym pada),
więc robimy szybkie 60 km / 1000 m w górę i do domu.
Aaaaaaale tu jest pięknie!
Nie mogę się napatrzeć, Zatoka Kotorska jest szczególnej urody.
A jeszcze przy takiej pogodzie niezwykle fotogeniczna.
Ciąg dalszy niemogęnapatrywaniasię.
Przejechaliśmy część zachodnią pętli i teraz objeżdżamy park narodowy
od północy. Krajobraz się zmienił, morza już nie widać, ale nadal jest
na co patrzeć.
Jedziemy pod górę - nie za szybko, co by dłużej móc się sycić widokami
(to jedyny powód ten wolnej jazdy!).
Coraz bliżej szczytu czyli 1544 metrów npm, etap leśny.
Typowa górska droga donikąd. Świetny asfalt, zero ruchu samochodowego.
Owszem, czasami pojawi się jakieś auto, ale najczęściej, żeby się
zatrzymać i zaklaskać, powiedzieć "well done" czy wystawić do góry
kciuka. Poza tym - pusto. Powiedziałabym, że dla rowerzystów, ale nie
jest to popularna forma poruszania się tutaj, więc właściwie nie wiem
dla kogo...
Zakręty, zakręty, zakręty - chleb powszedni kolarza w górach.
Widać szczyt wycieczki. Ostatnie dwieście metrów w pionie.
Jestem. Patrzę.
Na co patrzę? Na to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz