Po raz pierwszy w historii wracamy gdzieś na wakacje! Ok, zdarzały nam się takie prawie-że-powroty, ale każdy da się jakoś wytłumaczyć. Otóż, nie licząc pracy, wyjazdów rodzinnych, brydża i Barcelony (gdzie przecież byliśmy przed ślubem, żeby przed konsulem podpisać karteczkę, że żadne z nas nie było aktualnie w jakimś innym związku małżeńskim), to wracaliśmy:
- do Paryża - ja nie, ale Piotrek był dwa razy za czasów szkolnych na wycieczkach-nagrodach po konkursach matematycznych;
- do Wilna - obydwoje byliśmy tam wcześniej na warsztatach humanistycznych w liceum, ale wtedy zobaczyliśmy ułamek tego, co potem razem;
- na Majorkę - za pierwszym razem z pracy na wyjeździe integracyjnym, za drugim już z wyboru na weekendowy rower (i nie wykluczam, że nie będzie takiej rowerowej powtórki w przyszłości);
- do Bukaresztu - bo kolega się żenił, więc trzeba było znowu jechać;
- do Berlina - ja właściwie wracałam dwa razy, za pierwszym razem pojechałam na szkolną wycieczkę w gimnazjum, potem na tydzień razem zbierać miśki i zagrać w Mistrzostwach Niemiec mikst, a ostatnio na szosę i to nie do Berlina, a właściwie pod Berlin;
czy że prawie nigdy nigdzie, priorytetem zawsze jest odwiedzanie nowych miejsc! W tym roku volvemos pod Alicante, do Benidormu, i to po najmniejszej linii oporu. Nie dość, że w tym samym tygodniu (tym z pierwszym listopada, chomikujemy dni urlopu), nie dość, że do tego samego miasta - ba! tego samego hotelu, to nawet rowery wypożyczamy w tym samym miejscu (a Piotrek bierze ten sam model co ostatnio)! Spróbujemy tylko tras aż tak bardzo nie małpować, chociaż jakby co to mamy siedem już sprawdzonych planów B. No i trochę powtórzyć musimy - clue powtórki ma polegać na zobaczeniu, czy teraz, po roku intensywnego jeżdżenia na rowerze, treningów, pracy nad poprawą FTP [czyli maksymalnego średniego poziomu mocy, jaką jest się w stanie wygenerować podczas 20 czy 60 minut - przyp. red.], jest cokolwiek łatwiej czy nie.
![]() |
pierwszy posiłek w Hiszpanii - wtedy i teraz |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz