W informatyce istnieje pojęcie problemów NP-trudnych. Są to problemy, o których nie wiadomo jak trudne są (mówimy o czasowym koszcie obliczeniowym), ale wiadomo, że są co najmniej tak trudne, jak rozwiązanie każdego (dowolnego) problemu z klasy NP. Są też problemy NP-zupełne, czyli takie że każdy problem z klasy NP można zredukować do niego za pomocą obliczeń w czasie wielomianowym. Nie wiadomo, czy P (problemy, które na pewno można rozwiązać w czasie wielomianowym) i NP to różne klasy problemów (aczkolwiek intuicja mówi, że tak), ale jeśli dowolny jeden problem z klasy NP uda się komuś rozwiązać w czasie wielomianowym, to znaczy, że da się wszystkie. Jednym z takich klasycznych przykładów jest problem plecakowy. Mamy plecak o konkretnej pojemności oraz przedmioty o zadanych wagach i wartościach. Pytanie brzmi, ile jakich przedmiotów możemy włożyć do plecaka, żeby się mieściły (oczywiście) i ich sumaryczna wartość była jak najwyższa. No. Po tym przydługim wstępie mogę zaprezentować, jaki problem plecakowy ja rozwiązywałam niedawno.
 |
pudełko ma iks na igrek na zet centymetrów, do dyspozycji mam trzydzieści
kilogramów, chcę zmaksymalizować liczbę dobrych kalorii |
A rozwiązywałam go, bo na kilka tygodni wyprowadziliśmy się z Warszawy na górską wieś (do Szlembarka, 15 kilometrów od Nowego Targu). Najbliższy sklep oddalony jest o trzy kilometry (i niedużo w nim jest), więc wysyłamy sobie dwie paczki - walizkę ciuchów i pudło jedzenia (makaron, kasza, słoiki pesto, ryba w puszcze, masło orzechowe, batoniki energetyczne, musli, suszone owoce i orzechy, czekolada, leki). Ale co do niego włożyć, żeby dało najwięcej kalorii? I to najlepiej wartościowych kalorii?
 |
nasz nowy dom!
Dom mieści dwa apartamenty - mniejszy i większy. Jesteśmy praktycznie
jedynymi gośćmi, więc dostajemy od pani gospodyni klucze do tego większego.
Mamy dla siebie duży salon, sypialnię z widokiem i drugą sypialnię, z której
pracujemy. Jest jeszcze ogromny taras i siłownia. |
Do Szlembarku dojeżdżamy już na w miarę lekko (w miarę, bo jednak każde ma wypełnioną sakwę i ciężki pleack) rowerami z Krakowa. Do królewskiego miasta dostajemy się z pomocą pkp, niestety, ale podróż wyglądała bezpiecznie - oprócz nas przez wagon przewinęło się pięć osób (ale naraz maksymalnie siedzieliśmy we czworo) i dwoje konduktorów. Z minusów, pendolino nie kursują, więc podróż trwała wieczność. No i godzinę staliśmy w szczerym polu, więc skurczył się (już i tak krótki) czas na pedałowanie. Z Krakowa wydostaliśmy się dopiero o 14, zachód słońca jest teraz o 20, droga prowadzi w górę, a mamy plecaki i sakwy... Ale jakoś jechało się żwawo, więc dotarliśmy bez problemów i to wcześniej niż zakładaliśmy! Postoje były krótkie (bo chlebek bananowy już pocięty na kromki w plecaku, wystarczy pogryźć), a droga przyjemna. Z posiłków to zaczęliśmy od kanapek na ciepło w Krakowie, gdzie prawie dostaliśmy inne zamówienie, bo pan z knajpy myślał, że Piotrek w kasku jest z Uber Eatsa...
 |
za głupie pomysły, zdrowie! |
Śpimy na glampingu. Tak, też nie znałam tego określenia wcześniej. To słowo to połączenie dwóch angielskich: glamorous (olśniewający, efektowny) i camping. Odrobina (?) luksusu na wsi. Największym, najwspanialszym luksusem jest widok z okna.
 |
widok z łóżka |
 |
widok i łóżko |
 |
widok z salonu. A jak tam Wasze biuro? |
 |
no i w sali fitness widok jest też |
 |
w ogóle na ten widok mogę patrzeć i patrzeć, w różne pory dnia i roku
(mieliśmy już i zimę, bo padał śnieg, i lato, bo grzało słońce, i wiosnę, bo
lekko ciepło, i jesień, bo smutny szary deszcz), i odmieniać przez
wszystkie przypadki... |
Nasz aprtament to trzy pomieszczenia, sypialnia już była, to jeszcze salon i druga sypialnia - w tej jest fotel i pięć pojedynczych łóżek (?!?!?!?!).
 |
salon. Zdjęcie od razu po otwarciu drzwi po raz pierwszy, póki jest wzorcowy
porządek. |
 |
druga sypialnia, rzeczony fotel |
Na wsi czas biegnie wolniej, posiłki przygotowuje się dłużej, ale dajemy radę! Trzeba być tylko trochę bardziej kreatywnym. Jajka bierzemy od naszej gospodyni, chyba nie jadłam tak dobrej jajecznicy. Są świeże (odebrane kurom pięć minut przed dostarczeniem pod nasze drzwi) i fantastyczne. Państwo mają też kozy, więc zamówiliśmy mleko (ekhem), kiełbaski z koźlęciny, a jeszcze czekamy na jogurt i ser (o, na ten ser to ja czekam bardzo, bardzo). W apartamencie jest piekarnik, więc były już na przykład krążki jabłka zapiekane w cieście francuskim. A wczoraj na obiad wjechał pstrąg. Pojechaliśmy na wyprawę do otwarto-zamkniętej smażalni, która sprzedaje zamarynowane wypatroszone pstrągi na wynos - złowione wczoraj, 40 zł za kilogram, czyli 16 złociszy ryba. Potem w folii na dwadzieścia minut do pieca i... niebo w gębie.
 |
śniadanie w stylu slow life |
 |
pstrąg, który jeszcze rano pluskał się w rzece... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz