Znowu zaczęło się przypadkiem - od zastanawiania się, gdzie by tu spędzić czerwiec, wygląda bowiem, że jeszcze trochę popracujemy zdalnie... Wiadomo, że fajniej w górach, ewentualnie terenie pofalowanym, ale gdzie dokładnie? Przypomina mi się, że jest takie wyzwanie zebrania szczytów wszystkich pasm polskich gór. Sprawdzam, gdzie one właściwie są. Otwieram mapę i widzę pinezkę przy znajomym niebieskim kleksie - jeziorze Czorsztyńskim. Ciekawe... Potem poszło szybko - rozpoznanie pinezki jako Turbacza, rzut beretem od naszej chatki (oczywiście jeżeli ktoś umie rzucać beretem na szesnaście kilometrów), telefon do Mamy (buziaki, dzięki!), jej wizyta u nas, znalezienie książeczek, wysyłka kurierem i w sobotę jesteśmy gotowi do ataku szczytowego, aka głupiego pomysłu vol już nie wiadomo ile.
 |
pół kilometra od domu, jeszcze w Szlembarku, odbijamy w bardzo stromą ulicę, która szybko wychodzi ze wsi i prowadzi już właściwie między niczym a niczym. Z rzadka pojawiają się domy, ludzi czy samochodów nie ma. Takie będzie też następne czternaście kilometrów. Początkowo potowarzyszy nam jeszcze czarny pies, ale i jemu trasa znudzi się po jakiejś godzinie. |
 |
prowadzi nas czerwony szlak, a trasa jest różna |
 |
czasem błoto |
 |
czasem las |
 |
czasem ex-las |
 |
czasem kamienie |
 |
widoki sztos |
 |
proszę państwa, oto Turbacz proszę Turbacza, oto wszyscy |
 |
koło szczytu bardziej reprezentowany jest ex-las niż las, oraz ludzie. Nie mam żadnego zdjęcia, ale jak przez czternaście kilometrów naszej wędrówki spotykaliśmy turystów z rzadka, tak pod samym schroniskiem pojawił się ich nagle tabun. Okazuje się, że szlak ze Szlembarku nie jest tym najbardziej popularnym, więcej ludzi atakuje szczyt z Nowego Targu. I miał być piknik, miała być sielanka, szarlotka, radlerek, a były szybkie nogi za pas i w drogę powrotną. |
 |
pierwszy postój zrobiliśmy dopiero na dwudziestym kilometrze! Batonik, mus owocowy, nogi na chwilę wyjąć z butów, i dalej. Znowu praktycznie jesteśmy sami. My, drzewa, błoto, kamienie, niżej także owce, krowy i... |
 |
mlecze. Halo, ja się wcale nie ociągam! Ja tylko pilnuję mleczy i czekam, aż będzie można je zdmuchnąć! |
 |
udało się. Samo podejście było bezbolesne, bo kilometrach rowerowej wspinaczki taki tysiak to kaszka z mlekiem, ale jednak osiem godzin chodzenia swoje robi i w niedzielę nie mogę wyprostować nóg w kolanie. Na szczęście do jazdy na rowerze nie jest to potrzebne :) |
 |
najwyższy szczyt Gorców zdobyty! Jeszcze tylko dwadzieścia siedem innych! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz