środa, 31 sierpnia 2022

[Tyrol] muuuuu!

Okazuje się, że w Austrii również mają szczęśliwe krowy! No proszę, co za zdziwko!

chociaż czy ta krowa jest szczęśliwa? Bardziej wygląda na poirytowaną!
kiedyś bardziej mnie kręciły tabliczki na szczycie przełęczy i przy każdej
była obowiązkowa fota, teraz mniej, ale dajcie spokój - odpuścić
tabliczkę w kształcie krowy?!?!
¡No pasarán!
zazwyczaj jednak krowy trzymają się trawy, a kolarze asfaltu
ta wygląda na szczęśliwą

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

[Davos] 100 000

Na wakacje Piotrek chciał jechać na Słowenię, a ja do Szwajcarii. Cóż poradzić - zakochałam się w tej soczyście zielonej trawie i szczęśliwie muczących krowach. Kiedy jednak, dość w ostatniej chwili, zaczęłam rozglądać się za zakwaterowaniem, to nawet znalazłam fantastyczny apartament, ale 60 tysięcy peelenów za tydzień wydało mi się drobną przesadą. Owszem, Szwajcaria jest droga, ale nie aż tak - większość chętnych porezerwowała już sobie noclegi dawno temu i zostały tylko skrajne (nory i naprawdę luksusowe wille). Stanęło na (zachodniej, co by ta Szwajcaria była w zasięgu) Austrii i jaki to był znakomity wybór! Tyrol jest nieziemsko piękny, bajkowo rewelacyjny, moje oczy nasyciły się trawą, krówkami i wszystkim innym! Na jedną pętlę wypuściliśmy się do tej mojej "ukochanej" Szwajcarii i przyznaję ze skruchą, że mimo że było ekstra, to w Austrii jest ekstraj. I pozwolę sobie jeszcze fotki z austriackich sztosów potrzymać na później, dzisiaj będzie właśnie o tej jednej szwajcarskiej pętli, o tyle szczególnej, że właśnie na niej wybiło mi 100 000 metrów podjazdów w 2022 roku (a również 7 tysięcy kilometrów w poziomie, ale to już mniej ekscytujące). Takie wydarzenia w kolarskim świecie się hołubi. Takimi wydarzeniami się cieszy, bo to raptem parę razy w roku, kiedy przekracza się jakieś magiczne granice. Dla mnie takim dniem była ostatnia środa. Powspominajmy razem.

na pętlę zabiera nas Grzesiek - kumpel z Zurychu, z którym jeździmy niestety
rzadko - bo raz lub dwa w roku. Tym razem spotykamy się w połowie drogi
(liczonej oczywiście nie w kilometrach, a w minutach drogi autem - czyli tutaj
90) między Jerzens, w którym nocujemy my i Zurychem, w którym mieszka on.
jest pięknie, jest miło, rozmawiamy sobie
i rozmawiamy
i rozmawiamy
i z tego rozmawiania w ogóle nie zauważamy podjazdów
tylko przypadkiem jesteśmy wyżej i wyżej
i wyżej
i wyżej
i cyk, pierwsza przełęcz: Albula
a potem druga: Flüela padają naszym łupem
dzięki Grześkowi mamy fajną pamiątkę
bo może nie jest to fota w oszałamiających okolicznościach przyrody, ale
na wakacjach we dwoje nie wybrzydza się i szanuje każde zdjęcie razem

sobota, 27 sierpnia 2022

[Dunaj] z cukru nie jestem, co najwyżej ostatnio z cynamonu

ale i tak jeżdżenie w deszczu do wielkich przyjemności nie należy, dlatego dojazd na wakacje, i tak podzielony już na kilka etapów (czwartek wieczorem do Brzeszcz, piątek wieczorem do samej granicy austriackiej, sobota przez całą Austrię do Jerzens, miasteczka, o którym zapewne nikt nie słyszał, ale dzięki temu jest w nim cicho - kiedy w kościele nie biją dzwony, ładnie i przyjemnie), dostaje jeszcze jeden przystanek - i korzystając z okna pogodowego sobotnią pętlę rowerową odhaczamy nad Dunajem. Wydawać by się mogło, że skoro ścieżka prowadzi nad rzeką, to musi być płasko, ale na okolicznych hopkach zdecydowanie jest gdzie wyrobić odpowiednie przewyższenie.

ścieżka jest piękna, widoki tip top
rzeka sobie płynie i płynie, a kolarz jedzie i jedzie
a jak mu się znudzi po płaskim, to odbija hop w bok i znów jest ciężko
z cyklu: powiedz, że jesteś w Austrii, nie mówiąc, że jesteś w Austrii

wtorek, 23 sierpnia 2022

[Kopenhaga] miasto, któremu daję się zaskoczyć

Z pięciu dni kopenhaskich dwa były rowerowe, dwa muzealne, a jeden spacerowy. Na piechotę ciężko wyrobić tyle kilometrów co na dwóch kółkach, ale dzielnie staramy się, by było ich jak najwięcej i by z nawiązką zwróciła nam się czterdziestoośmiogodzinna Copenhagen Card. Pełna lista odhaczonych w weekend atrakcji:

  • Duńskie Centrum Architektury
  • pałac rodziny królewskiej - Christiansborg - pokoje gościnne, podziemia, kuchnia
  • <cynamonka>
  • Muzeum Designu
  • Muzeum Sztuki Nowoczesnej
  • sklep Lego
  • Ogrody Tivoli (i balet!!! Na świeżym powietrzu, krótki, bo krótki, ale moi cudowni towarzysze podróży nie marudzili i dali obejrzeć!)
  • Muzeum Narodowe, a w nim przede wszystkim wystawa o Wikingach
  • Kościół Najświętszego Zbawiciela z zakręconymi schodami dokoła wieży
  • Wolne Miasto Christiania
  • Muzeum Rekordów Guinessa
  • okrągła wieża Rundetaarn
  • Muzeum Robotników z lat 50.
  • <cynamonka>
  • Cisternerne - galeria sztuki w podziemnych cysternach wody pitnej.

o tym już trochę było w poście jedzeniowym - tak, to jest właśnie owe składane
trzy i pół metra kwadratowego, w którym ludzie chcą podbijać Księżyc i w którym
dwóch śmiałków spędziło ze sobą na Grenlandii dwa miesiące.
Nie wyobrażam sobie jak silna musi być ta iskierka zdobywcy i podróżnika,
żeby zdecydować się na coś podobnego - takiego Piotrka dajmy na to
całkiem lubię, ale chyba po pół dnia siedzenia razem na tak małej
przestrzeni miałabym ochotę go zagryźć, a co dopiero kogoś obcego po roku...
główna atrakcja Duńskiego Centrum Architektury - szybki powrót z pięter
wystawowych na parter. Polecam wszystkim dużym dzieciom!
Christiansborg - o najważniejszym pomieszczeniu w pałacu, czyli kuchni, już
było, ale i sala z kolorowymi (chyba całkiem współczesnymi, ale ilustrującymi
wydarzenia historyczne) arrasami niczego sobie
Muzeum Sztuki Nowoczesnej: policz Ciasteczkowe Potwory
Muzeum Sztuki Nowoczesnej: jak to w takich muzeach bywa, dużo dziwnych
instalacji. Najlepszym doświadczeniem był chyba spacer po małym, całkowicie
ciemnym, papierowym labiryncie - kilka minut powolnego tuptania noga za nogą,
macanie prawą ręką, czy nadal trzymamy się prawej strony i ta wielka
niepewność, gdzie ja jestem i dokąd ja idę
Muzeum Sztuki Nowoczesnej: praca pod tytułem "rodzeństwo"
budulec nowoczesny, ale już nie muzeum, a sklep - klocków Lego
Ogrody Tivoli - miejsce tak kiczowe, że aż przyjemne.
To park rozrywki (rollercoastery, karuzele, kolejki) wśród drzew, stawów, knajp.
między muzeum a muzeum: metro
z Muzeum Narodowego (tego z Wikingami) moje ulubione zdjęcie to to
z wystawy zabawek
Kościół Najświętszego Zbawiciela - na wieżę długo idzie się klatką w środku,
ale na koniec wychodzi się na te 
pokręcone schody
a ku ku!
widok z góry całkiem całkiem
z góry wszystko nabiera regularnych prostokątnych kształtów
Wolne Miasto Christianię odwiedzamy z Piotrkiem, kiedy Franek czyta
o Wikingach. To przedziwna dzielnica, a właściwie osiedle o statusie niezależnej
społeczności. Jego początki sięgają lat 70., kiedy squatersko-hippisowskie
grupy zajęły opuszczone wojskowe koszary. Potem były niekończące się
przepychanki z władzami, dotyczące głównie sprzedaży miękkich narkotyków.
Christiania dzisiaj jest pełna uśmiechniętych ludzi, straganów z używanymi
sukienkami i haszyszem, roślin, alternatywnej kultury i - oczywiście - rowerów.
Jej mieszkańcy stosują się do własnego "kodeksu" praw - zabronione jest używanie
samochodów, broni, kamizelek kuloodpornych i ciężkich narkotyków, kradzieże;
nie wolno robić zdjęć miejscowym oraz... biegać (osobę, która biegnie p
terenie osiedla, podejrzewa się o bycie złodziejem lub... policjantem)
następne w harmonogramie było Muzeum Rekordów Guinessa, gdzie po
raz kolejny jestem zaskoczona kreatywnością ludzi, w jakich kategoriach
rywalizują. Jedną z nich jest liczba podwiązek zdjętych zębami w ciągu
jednej minuty. Rekord wynosi 26.
okrągła wieża Rundetaarn zaskoczyła mnie z kolei brakiem schodów
(ale ja łatwo daję się zaskoczyć w Kopenhadze!). Podchodzi się ślimaczą 
rampą.
Cisternerne - galeria sztuki w cysternach wody pitnej rozczarowała...
bo pomysł bardzo dobry, ale wykonanie po prostu nudne - na tak
dużej przestrzeni, jaką artyści mieli do dyspozycji można było poszaleć,
a głównym motywem są wirujące kółka ze sznurka oraz kręcące się
sukienki (białe i czerwone)

Aha, kącik architektoniczny, głównie z dnia spacerowego. Miasto - bo jakżeby inaczej - bardzo różnorodne, trochę nowoczesne, trochę nie. I to by było na tyle, tak Państwu za uwagę (tak to po duńsku dziękuję).

sobota, 20 sierpnia 2022

[Kopenhaga] kanelsnegle - to wymowę tego duńskiego słowa ćwiczyłam do perfekcji

Zadanie: opisać duńskie jedzenie jednym słowem. Odpowiedź: drogo. Właściwszy byłby jednak opis w dwóch słowach: bardzo drogo. Zresztą jest to charakterystyka nie tylko skandynawskiej kuchni, ale i transportu czy usług. Żeby nie być gołosłownym, kilka przykładów oraz kontekst - za 10 DKK trzeba w kantorze zostawić 6.40 PLN. Tajski pad thai w zwyczajnej knajpie 130 DKK (83 PLN). Mała butelka coli w sklepie 16 DKK (10 PLN). Kilogram kurczaka w promocji 60 DKK (38 PLN). Trzy nieprzesadnie duże bułki w polecanej piekarni 40 DKK (26 PLN). Cynamonka tamże 25 DKK (16 PLN).

pierwsza kulka 35 DKK (22 PLN), ale następne już po 10 DKK (6 PLN)

Skoro już się zgadało o cynamonkach... to trzeba przyznać, że trochę ich wydegustowałam. Szczególnie, że wiele piekarni proponuje promocję jak w Żabce - trzy sztuki w cenie dwóch i pół. Żal nie skorzystać!

gdyby cynamonka miała oczy, to to byłby ten moment, kiedy patrzymy sobie
głęboko w oczy i ja pytam z wyrzutem, czy ona musi mieć tyle kalorii, a ona
odpowiada z troską, że nie wchodziłaby dzisiaj na moim miejscu na wagę.
No i że dodatkowe dziesięć kilometrów nie zaszkodzi...
kanelsnegle - wymowę tego duńskiego słowa ćwiczyłam do perfekcji

Narzuca się pytanie - czy na czymś jeszcze można w Kopenhadze oszczędzić? Owszem, na wodzie - Duńczycy bardzo chwalą się swoją kranówką, piją ją i uważają za oczywistość, że jest czysta, zdrowa i lepsza niż woda z butelki.

to jest biznes - sprzedawać kranówkę w kartonie i brać za to 15 DKK za litr
my woleliśmy taką za free

Tyle o piciu, a jeszcze o jedzeniu i tradycyjnych kanapkach - smørrebrød. Kromka ciemnego żytniego chleba i dodatki, na przykład jajko i krewetki. Początkowo w prostej wersji robotniczej z żółtym serem lub kiełbasą, teraz wykwintne wariacje serwuje się w najlepszych restauracjach. Ponoć; bo w żadnej nie byliśmy. Internet podpowiada, że na chleb można położyć wędzonego śledzia, do tego surowe żółtko, rzodkiewkę i szczypiorek. Albo smażony filet z flądry z krewetkami, sałatą, pomidorem i remuladą. Albo cokolwiek innego. I tak będzie pysznie.

poprosiłam o kanapkę w jednej z kawiarni. Pan przyjmujący zamówienie
dwa razy się upewniał, czy na pewno, bo to taka otwarta kanapka.
Panie, ja jestem z Polski, dla mnie to nic dziwnego.
no, chociaż może ceny tych kanapek są trochę dziwne

W Danii mają rekordowe ceny. Ale co z innymi rekordami? Odwiedziliśmy stosowne muzeum, żeby dowiedzieć się, że:

  • dwudziestoczterogodzinny rekord pieczenia chleba wynosi 12016 bochenków (każdy o wadze 350 gramów), należy do Duńczyka Jana Smedengaarda i pochodzi ze stycznia 1985. 
  • największego arbuza zebrano w 1990 w Tennessee. Ważył 118,84 kilograma. Z kolei najcięższy ogórek (9.65 kg) wyrósł w 1996 w Newark w Anglii.
  • największego muffina upieczono w Manchesterze. W 556 kilogramach zmieściło się około dwóch milionów kalorii. To nic w porównaniu z największym ciastem - które ważyło ponad 58 ton (z czego 7.35 tony ważył sam lukier).
  • najdłuższa kiełbaska ciągnęła się przez 46,3 kilometra i zrobiono ją w kanadyjskim Kitchener w kwietniu 1995.
  • ile razy można jeść na mieście? Krytyk kulinarny Fred Magel z Chicago w ciągu 50 lat odwiedził 46000 knajp.

Oprócz tego byliśmy też w innym muzeum obejrzeć przygotowania do kolejnego lotu załogowego na Księżyc. Przygotowania, swoistą próbę generalną dwóch śmiałków odbywało w 2020 w północnej Grenlandii, gdzie przez 61 dni mieszkali na 4.5 metrach kwadratowych składanego przenośnego domku i próbowali radzić sobie w ekstremalnych warunkach pogodowych (-41 stopni i silny zimny wiatr).

najbardziej kalorycznie-gęste jedzenie to to w proszku. Huel został chyba
patronem akcji. Wygląda apetycznie, nie?

To była przyszłość, ale zajrzeliśmy również do przeszłości i pałacowej kuchni swego czasu gotującej dla rodziny królewskiej i jej gości. Ponoć wyposażenie i umeblowanie nic a nic się nie zmieniło. Można poczuć się jak w 1937, szczególnie że w gablocie wisi również menu z królewskiej uczty, a właściwie największego bankietu dziewięćdziesiolecia. Co było w karcie?

  • zupa ambasadorowa, bazująca na szczawiu, sałacie i puree z zielonego groszku
  • filet z soli w sosie beszamelowym a'la Nantua
  • polędwica w garniturze z marchewek i rzepy
  • kurczak paryski - pieczony w pikantnym sosie velouté na bazie zasmażki i lekkiego bulionu
  • lody królewskie
  • deser - przygotowano 1200 ptifurek, 1200 karmelizowanych owoców, 600 glazurowanych wiśni, 600 wiśni w karmelu, 200 czekoladowych koszów z marcepanowymi owocami.

to tutaj przygotowywano te wszystkie pyszności
każda patelnia, każde naczynie odatowane. 1921.
dział cukierniczy, mój ulubiony
no, na spółkę z tym herbacianym
dwa earl greye poprosimy
i jeszcze taka ciekawostka