Trudniejsze - gdzie (w okolicach Kopenhagi), kiedy (na parę dni w okolicy piętnastego sierpnia) i jak wiele kilometrów (w czwartek i piątek razem pod trzysta, w weekend i poniedziałkowe święto łącznie zero).
 |
Kronborg, zamek Hamleta; w Elsinore czy po duńsku Helsingørze |
Kilometrów może nie wyszło aż tak dużo, szczególnie że te tereny są dość płaskie (okej, nie aż tak jak Mazowsze, ale jednak płaskie), ale mimo to nie są to bardzo proste kilometry, bo ściekowe. W mieście ścieżki są świetne - ułatwiają komunikację, ale właśnie - komunikację, a nie sprawną jazdę. Poza miastem... no cóż, dla mnie irytujące. Wąskie, zakręciaste, nierzadko gorszej nawierzchni niż pusta droga obok. Ciężej jechać blisko na kole, więc w moim przypadku oznacza to większe zmęczenie przy niższej prędkości. Trzeba również być uważniejszym, bo auto, bo żwirek, bo pies, bo dziecko, bo rowerzyści. Dwa dni w zupełności wystarczyły, żeby się nimi nacieszyć i... nie zakochać szosowo w okolicach Kopenhagi.
 |
wąskie i zakręciaste |
 |
o gorszej nawierzchni niż pusta droga obok |
 |
ale momentami bardzo malownicze |
 |
patent duńsko-holenderski - droga ma szerokość pasa dla samochodów i dwóch pasów rowerowych. Auta jadą środkiem, chyba że muszą się minąć, wtedy - o ile nie jedzie rower - mogą zjechać na ścieżkę |
Powyższe to nie jedyny powód, dla którego okolica podkopenhaska przypomina mi podamsterdamską (
link). Drugi to domki. Pomiędzy nowoczesnymi i wyglądającymi na kilka milionów euro, stoją też takie bardziej tradycyjne z dachem ze strzechy (ale że nierzadko przed nimi stoi nowa Tesla, one mogą również chodzić po kilka milionów euro).
Mimo że między mną a Kopenhagą (szosowo) nie zaiskrzyło, doceniam, że jest to miejsce rowerom arcyprzyjazne. Na dwa (trzy?) kółka wsiadają już czterolatki w drodze do przedszkola, a i wcześniej obywają się z tym środkiem transportu, podróżując w skrzyni roweru cargo rodziców. Muszą nauczyć się poruszać po ścieżkach, po których potem dojeżdżać będą do szkoły, studiów i pracy, nawet gdy przed ich domem będzie stała Tesla. Codziennie mieszkańcy Kopenhagi przepedałowują łącznie 1.34 miliona kilometrów.
 |
szanuję kraj, w którym już na lotnisku czeka w gotowości pompka rowerowa! |
 |
widząc mnogość rowerów *wszędzie* jestem w stanie w te 1.34 miliona uwierzyć |
 |
tym bardziej, że rowery sprzedaje się nawet między mandarynkami a kremem pod oczy |
 |
godzina szczytu, czyli godzina chaosu - nie wiem, jak to działa, że przy takiej masie napływającej z czterech stron, nikt się z nikim nie zderza, ale jakoś działa |
 |
a rowery przeróżne - miejskie, składaki, crossowe, mtb, szosowe, transportowe, takie za kilkadziesiąt tysięcy złotych i takie ledwo za kilkaset, aluminiowe, stalowe, karbonowe, z rowerzystami w kaskach, ale prawie zawsze bez, z rowerzystami w lajkrze, ale częściej w sukienkach lub długich spodniach, a wraz z rowerzystami jeździ ładunek wszelkiej maści - dzieci, psy, rakiety tenisowe, drewniane belki, gitary czy po prostu zakupy |
 |
a ku ku! |
Skoro jeżdżą wszyscy (sic!), to chyba nie dziwi, że trafi się też talent, który ktoś rozpozna i oszlifuje. Talent na miarę zwycięzcy Tour de France - jak Jonas Vingegaard.
 |
Tour de France, które notabene startowało w 2022 z Kopenhagi! I tak - mówili, żeby nie zakładać skarpetek do sandałów... Gdzie jak gdzie, ale tutaj moje kolarskie skarpety całkiem pasują do otoczenia! |
 |
losowe kolarskie akcenty w rowerowym mieście |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz