Wędrówka Tongariro Alpine Crossing reklamowana jest jako najładniejsza piesza wycieczka na świecie. Jest nieźle, nie powiem, ale czy najładniej? Pewnie nie należy pytać nas, bo trafiliśmy na umiarkowaną pogodę - dwieście metrów w pionie od szczytu weszliśmy w chmury. Dzięki nim doświadczamy magicznego poczucia jedności z innymi turystami. Wszyscy grzecznie (no dobrze, może nie tak grzecznie, wieje i jest przeraźliwie zimno) czekamy aż chmura przejdzie i na kilkanaście/dziesiąt sekund odsłoni przepiękne jeziora, a gdy to wreszcie następuje okazuje się, że wszyscy mówimy w tym samym języku, języku ochów, achów, wow-ów i wykrzykników. Gdzieniegdzie słychać magnifique. Wszyscy klikają w ekran telefonu w tym samym momencie, no róbże już to zdjęcie. Udało się - zobaczyliśmy to po co przyszliśmy, możemy wracać.
A sam krater (okolica jest aktywna sejsmicznie, ale bacznie monitorowana)? Nie wrzuciłam do niego pierścienia, to jest obrączki. Jeszcze trochę Piotrek się będzie musiał ze mną pomęczyć!