Najbardziej na rowerze lubimy rysować pętle, powtarzanie odcinków wydaje się skrzyżowaniem faux pas ze zmarnowaną okazją na zobaczenie więcej świata. Czasami z powodu słabej siatki dróg się nie da i wtedy wychodzi "tam i z powrotem", czyli hobbit - to nie jest oficjalna kolarska nomenklatura, ale lubię tak nazywać trasy tego typu. W Nowej Zelandii wypada jeździć je jakoś bardziej (nie sądzę, by ten kontekst był konieczny, ale na wszelki wypadek: to w tym kraju kręcono ekranizacje powieści Tolkiena).
Powy te przyjemne hobbity, niestety czasami nawet latem (helloł, takie lato to ja mam zimą w Polsce) wyglądają one jak poniżej.
![]() |
punkt widokowy - fotka z autem, żeby nie wrzucać białego prostokąta |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz