poniedziałek, 30 listopada 2020

[Madera] co by banankom lepiej się rosło

A jeżeli nie rower, to co? Na Maderze odpowiedź jest prosta - levady. Levada (w liczbie pojedynczej) to sieć kanałów irygacyjnych, transportujących wodę z miejsc, w których ona jest (zachodnia część wyspy) do plantacji (trzciny cukrowej, bananów, winorośli), gdzie nie ma jej wystarczająco (fragmenty południowo-wschodnie). Wzdłuż nich (levad, sztuk kilkanaście, lista tutaj) można spacerować, ale zanim o chodzeniu, to ja jeszcze o jeżdżeniu (chociaż ciągle w klimatach spacerowych), bo spotkała nas przygoda niewiarygodna i jakby ktoś mi taką opowiedział, to pomyślałabym, że zmyśla. Otóż w zwykłe piątkowe popołudnie, korzystając z akceptowalnej (ale wcale nie jakiejś nie-wiadomo-co) pogody, bierzemy pół dnia wolnego i idziemy na rower. Jeszcze trochę kontekstu - Madera dzieli się w moich myślach na dwie części - okolicę Funchal i resztę. W dość dużym promieniu od stolicy wyspy jest cywilizacja - domy, piekarnie, kawiarnie, samochody parkujące na środku ulicy (dosłownie, poruszanie się po tych drogach wymaga pewnej ekwilibrystyki), z (bardzo) rzadka rowerzyści lub kolarze. Dalej od Funchal jest pusto i można długimi długimi kilometrami jechać i nie spotkać nawet jednego sklepu czy punktu napojowo-gastronomicznego, nie mówiąc o ludziach. No i w ten piątek, bo koniec już przydługiego wprowadzenia, jedziemy sobie w tej strefie drugiej. Długi zjazd, zakręt, zakręt, tylko my, zakręt, cisza, las, droga prowadzi w dół, nie muszę pedałować, trzeba się tylko składać w zakrętach, żeby nie wylecieć z asfaltu. Jadę pierwsza i patrzę - dziarsko podchodzi jakiś piechur, sztuk jeden, sylwetka jakby znajoma. Jadę szybko, szybciej niż zachodzą procesy myślowe w mojej głowie, no ale typ ewidentnie wygląda jak kumpel z brydża, tylko co on niby miałby tu robić? Po hamulcach, cześć, cześć, na wakacje przyjechałem, jutro wracam, może kolacja wieczorem? Pewnie, tylko uszczypnij mnie proszę!

I ten owy kolega wracał właśnie z levady, wprawdzie nie z żadnej z poniższych, ale może kiedyś dotrzemy i na tę jego. My tymczasem przespacerowaliśmy trzy. Na pierwszy ogień nudna levada da Serra do Faial, nudna kompletnie, bo parę kilometrów po płaskim wśród drzew i krzewów ze słabymi widokami gdzieniegdzie (no co! Już się trochę zdążyłam rozbisurmanić tymi wszystkimi miradouro, jakie mamy szanse zobaczyć dzięki rowerowi).
levada #1: da Serra do Faial, z zalet bliskość Funchal, z wad nuda
największą atrakcją był chyba pies przewodnik, który przypałętał się do
nas na początku spaceru i prowadził nas dzielnie przez pięć kilometrów
o taki spacer
Druga levada (Fajã do Rodrigues) była absolutnie rewelacyjna i jeżeli takie byłyby wszystkie, to rower rzuciłabym w kąt za trzy, dwa, jeden... Co nas urzekło to klimat i wyzwania zręcznościowe. Na ten spacer wybraliśmy się w deszczowym tygodniu - stan kanałku / strumyków / wodospadów był na tyle wysoki, a kałuż było na tyle dużo, że dużo trzeba było manewrować i iść po murkach, przeskakiwać błoto, dać się ochlapać pod wodospadem, przejść na bosaka szerszy strumień (a temperatura dwanaście stopni, mmm, miodzio). Do tego długie kilkaset metrów ciasnym, niskim i ciemnym tunelem. Ekstra, poproszę więcej!
levada #2: Fajã do Rodrigues
przez ten strumyk musieliśmy zdejmować buty i skarpetki
ten wodospad nas zmoczył
tak wygląda tytułowa levada, rzeczony kanał irygacyjny
a tak widok na wodospad z owej levady
(chyba można albo nawet należy się rozbisurmanić?)
i jeszcze jeden, i jeszcze, i jeszcze...
rzadkie chwile, kiedy nie trzeba było uważać na wodę
częstsze chwile, kiedy woda się pojawiała - nad głową
lub obok
lub i za (kanałek) i przed (błotne kałuże), a jedyna rozsądna droga
prowadziła wąskim murkiem
lub kiedy nie dało się tej wody ominąć w żaden sposób
I na koniec - trzeci, póki co ostatni spacer levadą do Rei. Ten robimy w piątkę (lub szóstkę licząc psa). Nie najgorszy, ale też i nie najlepszy - na razie srebrny medal.
levada #3: do Rei, czyli chyba królewska
za mną, rzekł pies
no chyba że akurat lepiej puścić przodem pana
widok nagroda - do tego miejsca się dochodziło (5.5km), zawracało
i pokonywało całą trasę jeszcze raz
od razu przypominają się dziecięce zabawy w "płyty chodnikowe parzą"

czwartek, 26 listopada 2020

[Santana] trójkąt, widzę trójkąt, trójkąt widzę

Bawiąc się słowem można by powiedzieć, że chatki z Santany z dachem krytym strzechą trafiły pod strzechy wśród przyjezdnych. Domki współczesne odpicowane pod turystów - biały tynk, kolorowe (najczęściej zielone czy czerwone) drzwi i okna, niebieskie pasy dokoła tych otworów, słomiany dach. Jeden w jeden bardzo do siebie podobne, są niezłą wizytówką miasta. Oryginały może trochę mniej eleganckie, ale funkcjonalne. Biel ścian miała odbijać światło słoneczne, co by wnętrze za bardzo się nie nagrzewało. Strzecha chroniła od wiatru, który lubi się zimą zaszyć na Maderze. Co do trójkątnej konstrukcji - na parterze znajdowała się jedna izba, często mieszkalna, na piętrze strych. Dzisiaj w środku zadomowiły się raczej sklepy z pamiątkami, poczta czy kwiaciarnia.
pierwsze domki z Santany, które zobaczyliśmy, obowiązkowa fota, duże
zainteresowanie, z każdym kolejnym jednak coraz mniejsze i mniejsze
bo chociaż urokliwe, to bardzo do siebie podobne
(chociaż akurat ten jako jedyny nie miał zielonych okiennic)
również "tabliczki" przy atrakcjach turystycznych mają kształt domków
to chyba rzeczona kwiaciarnia i poczta, w sezonie niecovidowym wyobrażam
sobie, że kipiące turystami, teraz (i to jeszcze w dzień powszedni, w dodatku
deszczowy) żywego ducha nie ma
domek bezfunkcyjny, stoi sobie i po prostu przypomina turystom, gdzie są
nie wiem, co powie Czytelnik Artysta, ale to jeden z moich ulubionych.
Współczesny, z bardzo jasną funkcją, a jednak starający się nawiązać do
tradycji i otoczenia.
typowa pamiątka z Santany? Mini-domek, domek-solniczka, szklana kula
z domkiem, skarpetki z domkiem, domek-skarbonka...

środa, 25 listopada 2020

[Madera] dwa pi er

Kartka z kalendarza: 23 listopada - dzień, w którym postanowiłam objechać wyspę, a Piotrek nie zaprotestował. No dobra, postanowiłam wcześniej, ale właśnie w rzeczoną niedzielę o 7:20 wybiła godzina "W". To (wyprzedzę fakty - udany) atak na rekord przewyższenia na jednej przejażdżce, a z tego miejsca pozdrawiam serdecznie Tatę, który ciągle dopytuje się o romantyzm w naszym kolarstwie i wyczuwam u niego pewną awersję do cyferek. No cóż, my cyferki kochamy...
mimo że to wygląda, jakbyśmy mieli na tej wycieczce porządną średnią,
to w rzeczywistości zajęła nam ona 10 bitych godzin. Strava naszą jazdę
w tunelach potraktowała z przymrużeniem oka - do dystansu policzyła
(poprawnie), do przewyższenia policzyła (no jakże by się tyle wysiłku miało
zmarnować?!), ale do łącznego czasu już nie (zbytnia łaskawość)
to trochę niefortunne, że aktualnie dzień na Maderze (7:45 - 18:05) trwa
tylko o dwadzieścia minut dłużej niż ja moim żółwim tempem potrzebuję
do objechania wyspy. Ładujemy lampki, bo już na starcie wiadomo, że się
przydadzą i ruszamy przed pierwszymi promykami słońca.
Machico - 25 km już za nami, chyba zasłużyliśmy na ciacho, sok i kawę?
już raz tę konkretną stromą ściankę podjeżdżaliśmy i już raz niezależnie
pomyśleliśmy, że tu byłaby fajna fota, ale nikomu nie chciało się zjeżdżać
i atakować jej ponownie...
Kiedy jednak nadrabiać metry, jak nie w dzień szalonego objazdu wyspy, kiedy
świeży i łakomi zdjęciowych pamiątek zbaczamy chętnie i obydwoje
poświęcamy się, żebym miała co wrzucić na obieżysia?
za Machico (najbardziej wschodni punkt wycieczki) trzeba się przebić na
północ Madery. Dróg jest dość mało, wiele z nich biegnie w tunelach.
a jak akurat nie w tunelach, to bywa na przykład o tak
północ! Przebiliśmy się!
Piotrkowi zachciało się przygód - zamiast jak ludzie tunelem, to
jedziemy (idziemy?) starą, zamkniętą w zeszłym roku drogą...
...żeby popatrzeć z niej na Ponta Delgadę
co do tych tuneli, to występują tu we wszystkich formach i kształtach
(a łącznie zaliczyliśmy w nich 34 kilometry)
wąskie i szerokie, wysokie i niskie, jasne i raczej ciemnawe, ruchliwe i puste,
w górę i w dół, opuszczone i uczęszczane, mokre i zadbane,
wszystko było grane!
 fragment od Sao Vicente do Porto Moniz to jeden z bardziej malowniczych
i trochę mniej maderskich - tu wzgórza ustępują miejsca hopkom, droga
wije się bliżej oceanu, co jakiś czas pojawia się plaża, a my trochę przy niej,
trochę w tunelu, trochę w górę, trochę w dół
jeden z ładniejszych kawałków wybrzeża (a właściwie - czy któryś tu
jest nieładny?)
o! O, o, taka plaża
pocztówkowe zdjęcie - #makingof. W dobrych humorach, bo do brzuszków
trafił właśnie zastrzyk energii, co miało swoje plusy (jedzenie zawsze
na plus przecież)...
... ale z drugiej strony wyjazd z Porto Moniz to kilka kilometrów mozolnej
wspinaczki, a w górę łatwiej, gdy obciążenia mniej.
tu już z powrotem na południu Madery, jest coraz później, a my ciągle dość
daleko od celu
jedziemy, jedziemy, jedziemy
w Funchal meldujemy się o 19:50, wymęczeni i głodni, ale szczęśliwi.
Kolejny głupi pomysł odhaczony!

niedziela, 15 listopada 2020

[Madera] falésia to z portugalskiego klif

Być może jestem nudna, ale Madera jest turbo-hiper-ekstra-mega-stroma. Płaskiego nie ma i nawet już zapomnijmy o jeżdżeniu rowerem (czy jego wprowadzaniu, hehehe) czy samochodem (niech żyje automatyczna skrzynia biegów, tutaj, raczej), ale przecież jest jeszcze jeden środek transportu, który lubi płasko, a przynajmniej na chwilę, no może chwilę liczoną w kilometrach długości i metrach szerokości. Chwilę, która niezbędna jest samolotowi do bezpiecznego startu i lądowania. Lotnisko (notabene imienia najsłynniejszego Maderczyka, Christiano Ronaldo) zbudowano ponad pięćdziesiąt lat temu i przez trzy dekady zdobywało famę jednego z najniebezpieczniejszych na świecie, a to za sprawą krótkiego pasa rozbiegowego (długości zaledwie 1600 metrów, dość szybko wydłużonego do 1800), na którym lądowanie możliwe było tylko w jednym kierunku! Zdarzały się katastrofy, a stery powierzano tylko wytrawnym i doświadczonym pilotom, ale długo nie widziano rozwiązania (halo, halo, czy już mówiłam, że na Maderze jest super-ekstra-stromo, bez odbioru). Aż do roku 2000, kiedy architekci wzięli się na dobre do roboty i wyrysowali 180 filarów wysokich na 70 metrów jako oparcie dla przedłużenia pasa startowego. Projekt został kilkakrotnie wyróżniony, w tym nagrodą za niesamowite konstrukcje, Outstanding Structure Award (polecam przejrzeć listę nagrodzonych na wikipedii, wszyscy laureaci udowadniają, że dla człowieka nie ma nic niemożliwego).
widok na lotnisko ze wschodu; pas startowy zaczyna się po prawej tam zaraz
nad oceanem
kilkanaście ze stu osiemdziesięciu filarów
i lotnisko z zachodu. Z tego punktu widzieliśmy kilka lądowań i startów
i faktyczn ie trochę ponad połowa pasa startowego (pierwotna długość)
wyglądała jak odrobinę za krótki dystans, a przynajmniej mało komfortowy
A ta część wybrzeża i tak jest najmniej kapryśna. Generalnie skojarzenie brzeg morza -> płasko to nie tutaj. Madera to wyspa klifów, w tym Cabo Girão - wystający sponad morza na 580 metrów, jak prawie żaden inny klif w Europie. Plaże są rzadką rzadkością i jeśli już się zdarzają, to kamieniste, a nie piaszczyste.
standardowa droga nad samo morze: 1.3 km średniego nachylenia 11.3%
płaskie nadmorze, hę?
widok z Cabo Girão
Cabo Girão, ten najwyższy klif, słynie przede wszystkim z tarasu ze szklaną
podłogą - można wejść i spojrzeć, co znajduje się 600 metrów pod naszymi nogami
jedna z dwóch plaż dotąd, które widzieliśmy (ta rozciągała się na całe
dwieście metrów...)