A jeżeli nie rower, to co? Na Maderze odpowiedź jest prosta - levady. Levada (w liczbie pojedynczej) to sieć kanałów irygacyjnych, transportujących wodę z miejsc, w których ona jest (zachodnia część wyspy) do plantacji (trzciny cukrowej, bananów, winorośli), gdzie nie ma jej wystarczająco (fragmenty południowo-wschodnie). Wzdłuż nich (levad, sztuk kilkanaście, lista
tutaj) można spacerować, ale zanim o chodzeniu, to ja jeszcze o jeżdżeniu (chociaż ciągle w klimatach spacerowych), bo spotkała nas przygoda niewiarygodna i jakby ktoś mi taką opowiedział, to pomyślałabym, że zmyśla. Otóż w zwykłe piątkowe popołudnie, korzystając z akceptowalnej (ale wcale nie jakiejś nie-wiadomo-co) pogody, bierzemy pół dnia wolnego i idziemy na rower. Jeszcze trochę kontekstu - Madera dzieli się w moich myślach na dwie części - okolicę Funchal i resztę. W dość dużym promieniu od stolicy wyspy jest cywilizacja - domy, piekarnie, kawiarnie, samochody parkujące na środku ulicy (dosłownie, poruszanie się po tych drogach wymaga pewnej ekwilibrystyki), z (bardzo) rzadka rowerzyści lub kolarze. Dalej od Funchal jest pusto i można długimi długimi kilometrami jechać i nie spotkać nawet jednego sklepu czy punktu napojowo-gastronomicznego, nie mówiąc o ludziach. No i w ten piątek, bo koniec już przydługiego wprowadzenia, jedziemy sobie w tej strefie drugiej. Długi zjazd, zakręt, zakręt, tylko my, zakręt, cisza, las, droga prowadzi w dół, nie muszę pedałować, trzeba się tylko składać w zakrętach, żeby nie wylecieć z asfaltu. Jadę pierwsza i patrzę - dziarsko podchodzi jakiś piechur, sztuk jeden, sylwetka jakby znajoma. Jadę szybko, szybciej niż zachodzą procesy myślowe w mojej głowie, no ale typ ewidentnie wygląda jak kumpel z brydża, tylko co on niby miałby tu robić? Po hamulcach, cześć, cześć, na wakacje przyjechałem, jutro wracam, może kolacja wieczorem? Pewnie, tylko uszczypnij mnie proszę!
I ten owy kolega wracał właśnie z levady, wprawdzie nie z żadnej z poniższych, ale może kiedyś dotrzemy i na tę jego. My tymczasem przespacerowaliśmy trzy. Na pierwszy ogień nudna levada da Serra do Faial, nudna kompletnie, bo parę kilometrów po płaskim wśród drzew i krzewów ze słabymi widokami gdzieniegdzie (no co! Już się trochę zdążyłam rozbisurmanić tymi wszystkimi miradouro, jakie mamy szanse zobaczyć dzięki rowerowi).
 |
levada #1: da Serra do Faial, z zalet bliskość Funchal, z wad nuda
|
 |
największą atrakcją był chyba pies przewodnik, który przypałętał się do nas na początku spaceru i prowadził nas dzielnie przez pięć kilometrów |
 |
o taki spacer
|
Druga levada (Fajã do Rodrigues) była absolutnie rewelacyjna i jeżeli takie byłyby wszystkie, to rower rzuciłabym w kąt za trzy, dwa, jeden... Co nas urzekło to klimat i wyzwania zręcznościowe. Na ten spacer wybraliśmy się w deszczowym tygodniu - stan kanałku / strumyków / wodospadów był na tyle wysoki, a kałuż było na tyle dużo, że dużo trzeba było manewrować i iść po murkach, przeskakiwać błoto, dać się ochlapać pod wodospadem, przejść na bosaka szerszy strumień (a temperatura dwanaście stopni, mmm, miodzio). Do tego długie kilkaset metrów ciasnym, niskim i ciemnym tunelem. Ekstra, poproszę więcej!
 |
levada #2: Fajã do Rodrigues |
 |
przez ten strumyk musieliśmy zdejmować buty i skarpetki
|
 |
ten wodospad nas zmoczył
|
 |
tak wygląda tytułowa levada, rzeczony kanał irygacyjny
|
 |
a tak widok na wodospad z owej levady (chyba można albo nawet należy się rozbisurmanić?) |
 |
i jeszcze jeden, i jeszcze, i jeszcze...
|
 |
rzadkie chwile, kiedy nie trzeba było uważać na wodę |
 |
częstsze chwile, kiedy woda się pojawiała - nad głową
|
 |
lub obok
|
 |
lub i za (kanałek) i przed (błotne kałuże), a jedyna rozsądna droga prowadziła wąskim murkiem |
 |
lub kiedy nie dało się tej wody ominąć w żaden sposób
|
I na koniec - trzeci, póki co ostatni spacer levadą do Rei. Ten robimy w piątkę (lub szóstkę licząc psa). Nie najgorszy, ale też i nie najlepszy - na razie srebrny medal.
 |
levada #3: do Rei, czyli chyba królewska
|
 |
za mną, rzekł pies |
 |
no chyba że akurat lepiej puścić przodem pana
|
 |
widok nagroda - do tego miejsca się dochodziło (5.5km), zawracało i pokonywało całą trasę jeszcze raz |
 |
od razu przypominają się dziecięce zabawy w "płyty chodnikowe parzą"
|