poniedziałek, 31 maja 2021

[Gassy] brassica napus L.

Kiedy na kolarskich soszjalach zaczynają pojawiać się mlecze, to znak, że znowu przyszedł czas na grupowe jazdy, że dzień robi się dłuższy, a trawa bardziej zielona. Potem pojawia się rzepak, za parę dni głównymi bohaterami zostaną maki i dalej już z górki - słoneczniki, jabłonki uginające się pod ciężarem owoców, przydrożne dynie, złoto-czerwone liście, wreszcie smutne badyle na tle szaroburego nieba, śnieg, roczne podsumowanie kilometrów i startów, przerwa od roweru na plaży nad ciepłym morzem lub szusowanie na nartach. I tak to się kręci, rok do roku. Aktualnie jesteśmy jeszcze w rozdziale "rzepak", zdjęcia Cezarego.
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex

czwartek, 27 maja 2021

[Stary Sącz] tam urodziła się moja mama

W Rzepiskach oprócz świetnego fotografa mieliśmy świetny widok z okna. To on nas budził, to on ukajał nerwy podczas trudnego spotkania, bo wystarczyło podnieść głowę znad laptopa i od razu wracał spokój ducha. To on również wprowadzał nas w wieczorny relaks (ewentualnie wieczorną turę spotkań ze Stanami).
W weekendy zachłysnęliśmy się za to wolnością jaką daje auto - mogąc się łatwo przemieścić, nie trzeba przecież zaczynać pętli w miejscu noclegu, można podjechać pół godziny na zachód lub wschód, a pół godziny samochodem to w górach odpowiednik snucia się rowerem pół dnia i zupełnie nowe tereny. Najbardziej przypadły nam do gustu te w okolicach Nowego i Starego Sączą - drogi tu są puste, gładkie, podjazdów nie brakuje, a trawa na poboczu się ściele po horyzont, czego chcieć więcej?
Szczepimy się w podróży powrotnej, zbaczając raptem parę kilometrów z trasy, w Moszczenicy. Związana z tym całkiem zabawna historia, bo opowiadam przyjacielowi, że uprawiamy turystykę szczepionkową, że na Mazowszu na mrna czeka się siedem tygodni, że jedziemy do takiej malutkiej miejscowości, taki zapadły kąt, nie ma szans kojarzyć go bez map. Rozmawiamy przez messengera, ale kiedy kończę pisać nazwę tej miejscowości, to wręcz czuję, jak na łączach zapada niezręczna czyta. Pojawia się ikonka nowej wiadomości. Tam urodziła się moja mama.

środa, 19 maja 2021

[Podhale] eat - sleep - ride - repeat

Na Podhalu w pewnym stopniu powtarzamy zeszły maj. Jesteśmy w podobnej okolicy, jeździmy podobne trasy i zmagamy się z podobnymi podjazdami. Pogoda też jest podobna - czyli pełen przekrój pór roku, trochę mrozu zimy, trochę deszczu jesieni, trochę słońca wiosny i trochę upałów lata. I tylko fotograf inny, świetny - tego rok temu nie grano. Znaczy nie pstrykano.
wiadomo, że najlepsze zdjęcia to te niepozowane, totalny luz i naturalne
środowisko, fot. @cezex
za kulisami, #themakingof
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex
fot. @cezex

czwartek, 13 maja 2021

[Lubomir] gdzie jest Wally

Plan na pierwszą długą podróż autem zakładał przerwę w połowie trasy i pętlę rowerową tamże (gdziekolwiek jest tamże). Nigdy nie jechałam za okrągłą kierownicą tylu godzin ciurkiem, nie jeździłam też w ogóle wcześniej tym autem, różnie mogło być. Okazało się, że obawa była nieuzasadniona, bo tym samochodem jeździ się tak fantastycznie, że można jechać i jechać. I jechać. Żeby jednak jechać, trzeba najpierw wyjechać, a rano wszystko poszło nie tak - i wstawanie (za pierwszym, drugim, trzecim budzikiem), i (ślamazrne) pakowanie, i prognozy pogody (zimno i przelotne opady w całym kraju), i wyjeżdżanie z garażu (zagubił się pilot). Teoretycznie można i bez pilota, wyczekać sąsiada i podpiąć się pod jego otwieranie bramy, ale długofalowo jest to strategia kosztowna czasowo, łatwiej wyjechać niż (po powrocie) wjechać (bo przy wjeździe do garażu nie ma się gdzie przyczaić), a poza tym zgubiony klucz to mniejsze bezpieczeństwo sąsiadów. Szukamy. Przy skrzyni biegów, w schowku, na podłodze w aucie, na podłodze poza autem, w plecaku, jak byliśmy wczoraj ubrani, w bluzę i kurtki, no to w kieszeniach kurtki, jednak w mieszkaniu, jednak w aucie, może znowu w mieszkaniu, a może dzień wcześniej Piotrkowi wypadł, jak szedł po powrocie do paczkomatu. Wreszcie znalazłam. Ja znalazłam! Ja! Leżał grzecznie na fotelu pasażera...
przerwa obiadowa, eksluzywna miejscówka restauracyjna w Krakowie,
na Nowej Hucie. Pizza pierwsza klasa!
W ramach rozprostowania kości zatrzymujemy się za Krakowem w Beskidzie Makowskim, zdobyć Lubomira, siódme trofeum (z 28) do Korony Gór Polski. Wyszło nawet lepiej niż pętelka rowerowa, bo idealny krótki spacer przy przepięknym świetle i kolejne ważne pieczątki do książeczki zdobywców.
podejście ma trzy kilometry - pierwszy kawałek jest asfaltową ulicą
drugi - szutrową
trzeci - leśną
a na szczycie - pieczątka
i my.
Na szczycie znajduje się również obserwatorium astronomiczne. Jego historia
zaczyna się w 1919 roku, kiedy profesor Banachiewicz został dyrektorem
Obserwatorium Astronomicznego UJ i postanowił otworzyć placówkę zamiejscową.
Padło na Łysinę, bo tak wtedy nazywała się góra. Działkę pod budowę i domek
myśliwski podarował książę Kazimierz Lubomirski i to na jego cześć w latach 70.
zmieniono nazwę szczytu - z Łysiny na Lubomir.
zacytuję też fragment tablicy ze szczytu, o obserwatorium:
"Do stacji w owych czasach był całkiem niezły dojazd. Z Krakowa do
Myślenic można było dojechać autobusem, z Myślenic do Poręby powozem,
a później piechotą (ok. 18 km)."
No, faktycznie, całkiem niezły dojazd.
w Stacji Astronomicznej prowadzono obserwacje zaćmieniowych (20 891
wizualnych ocen jasności), odkryto dwie komety (Orkisz - C/1925G1 - 3 kwietnia
1925 oraz Kaho-Kozik-Lis - C/1936O1 - 17 lipca 1936). Odkrycia
upamiętnione są przez symbol komety w herbie gminy Wiśniowa.
Obserwatorium uległo zniszczeniu podczas II Wojny Światowej, odbudowane
na początku XXI wieku.
Przypisy:
długą podróż - 400 kilometrów, z Warszawy do Rzepisk (między Nowym Targiem a Zakopanem)
tyle godzin - około pięciu.

niedziela, 9 maja 2021

[Teneryfa] pomóc wam?

Powrót do Polski (i tak, to będzie ostatni post z Teneryfy) bolał z dwóch powodów. Jeden jest oczywisty (słońce, góry, tortilla), drugi dotyczy bardziej ludzkiej natury. Nawet nie chodzi o to, że lubiłam podejście do życia Hiszpanów, bo ciągła mañana i brak pośpiechu bywa irytujący, szczególnie dla zadaniowca jak ja. Bardziej chodzi mi o to, że nie lubię podejścia Polaków - narzekania (a sama jak tu narzeka, no!), braku uśmiechu, wiecznego niezadowolenia, hejtu, zazdrości. Czasem czuję, że w tym kraju nie mogę oddychać. Wchodzę na jakąś internetową dyskusję, czytam komentarze (po co?!?! Po co ja to znowu robię?) i wirtualny sznurek dokoła klatki piersiowej zaciska się i prawie miażdży płuca. No więc do tego mojego kraju wracam po miesiącu życia wśród ludzi życzliwych, gdzie tu ktoś mnie puści z podporządkowanej, tu długie metry będzie jechał za mną i Mondzią, żeby wyprzedzić nas jak najbezpieczniej, tu po prostu uśmiechnie się czy zainteresuje kim i skąd jestem. Wracam na Okęcie, nieszczęśliwa (kolejna wstrętna cecha Polaków - zawsze są nieszczęśliwi!). Mamy dwa nieporęczne pudła rowerowe i dużą walizkę. Lądujemy przed północą i podjeżdżamy autobusem, niczym wielgachną prywatną taksówką - jedziemy my i pan kierowca - do Miklaszewskiego. Wysiadamy pod kościołem i do pokonania mamy ostatni kilometr, już na piechotę. W tamtą stronę mieliśmy łatwiej - nie dość, że do dyspozycji samochód (wypożyczaka oddawanego na lotnisku), to jeszcze bagażnik przyjaciela, który zawiózł nam pudła (a również i tych pudeł użyczył). Ale teraz go nie ma, nie ma też (chyba) w "reżimie sanitarnym" (kiedy pasażerowie nie jeżdżą z przodu) taksówek gotowych pomieścić cały ten majdan. Decydujemy się to przytargać sami. I tak sobie chodzimy - pudło o kilkadziesiąt metrów, postaw, wróć po drugie. Są ciężkie i niewygodne, ale nie pada, nigdzie się nam nie spieszy, z każdym metrem zbliżamy się do celu. I nagle idzie sobie chłopak z naprzeciwka, uśmiecha się i tak po prostu pyta, czy by nam nie pomóc. I wprawdzie odmawiam, bo jesteśmy blisko i nie chcę go fatygować (nie pada, nie spieszy nam się), ale takie zwykłe pytanie, takie zwykłe w Hiszpanii czy Stanach, a jeszcze ciągle niezwykłe w Polsce, poprawia humor długofalowo, bo od tygodnia myślę o nim ciepło. Dziękuję Ci, nieznajomy chłopaku!
30 tysięcy metrów przewyższenia w kwietniu zrobione, wstydu nie ma,
można wracać, ¡adios!