czwartek, 29 września 2022

[Paryż] tam, gdzie działa się historia!

Paryż to jeden wielki korek - i w dzień powszedni, i w sobotę, i o dziewiątej, i o takiej raczej zupełnie antykorkowej godzinie jak jedenasta, i o siedemnastej czy dziewiętnastej. To miasto stoi. Nawet jeśli ulica ma trzy pasy, nieważne czy jest obwodnicą, czy arterią w ścisłym centrum samochody poruszają się wolno. Do tego nierzadko wciskają na skrzyżowania, na których nie ma dla nich miejsca i z których nie są w stanie o czasie zjechać, powodując frustrację i klaksony kierowców z prostopadłej nitki, gdy ci doczekają się wreszcie zielonego. Co gorsza auta bez skrępowania wjeżdżają na pasy dla pieszych, na których utykają i kiedy nagle mogą przesunąć się o kilka metrów, bezmyślnie o te parę metrów się przesuwają, nie patrząc, czy piesi idą czy nie. Ale ci piesi nie są wcale lepsi! Rozumiem przechodzić na czerwonym, gdy nic nie jedzie, sama przecież wtedy nie czekam, ale Paryżanie są w tym przechodzeniu agresywni. Wlewają się na ulicę; czasem tylko sondują sytuację - robią kilka kroków do przodu i gdy auta się nie zatrzymają, to się cofają. Ewentualnie po prostu czekają na zielone kilka metrów w głąb ulicy. W obu sytuacjach auta jadą wolniej, w rytmie czkawki, przez co i one tracą czas i piesi. Na rowerze przeszkadza wszystko co powyżej, a także standardowa fuszerka ścieżkowa. No tak, bo w tym całym mętliku są jeszcze rowery. Te na czerwonym mkną równie szybko jak na zielonym, ale ich kierujący intensywnie używają dzwonka. A ścieżka czasem idzie po chodniku, czasem niespodziewanie przechodzi na drugą stronę drogi, dużo na niej zagapionych w smartfony ludzi oraz dostawczaków. Wyjechanie z tego miejskiego koszmaru (nawet jak mieszka się już administracyjnie poza Paryżem) zajmuje dużo czasu, szczególnie jeśli ktoś jak ja nie ma rowerowo-miejskiego orientu, nienawidzi ścieżek rowerowych, a na czerwonym się zatrzymuje. Niemniej jednak trzeba było okolicę poznać i te 20-30 kilometrów "dalej" na południowy zachód jest już w porządku!

dużo kilometrów przyszło mi przejechać zanim na twarzy pojawił się promienny
uśmiech
takie tereny jak najbardziej mogą być! Ale dojechać do nich...
każdy ma taką Mona Lisę na jaką zasłużył
znajdź symbol Paryża, trzy, dwa, jeden, start!
inny most nad tą samą rzeką

Oddaję wypożyczaka i na odchodnym chwalę się, że odwiedziłam miejsce, gdzie zaczął się Tour de France. Ewidentnie się nie rozumiemy - pan przekonuje mnie, że co roku Tour startuje z innego punktu. To wiem, ale przecież gdzieś był ten pierwszy le Grand Depart. Pokazuję fotkę z pamiątkową tabliczką po francusku i wreszcie zaiskrzyło! Zdziwienie na twarzy pana, ale rewanżuje się szybko i mówi, że z okolicy był pierwszy nosiciel żółtej koszulki i że też jest na to okolicznościowa płytka gdzieś przy stacji metra (wcale nie!). Następne pół godziny chodzę w kółko, googluję "maillot jaune Malakoff" i znajduję francuski artykuł ze zdjęciem kawałka bloku, o który wypytuję miejscowych. Ktoś kieruje mnie za pocztę i - v'oila!

stąd wyruszyło pierwsze Tour de France!
a tutaj pierwszy raz założono żółtą koszulkę!

Teraz mam problem - jak od rowerów we Francji przejść płynnie do tematu najbliższego sercu Obieżysia? A nie, właściwie to nie ma problemu, bo tak się arcyfortunnie składa, że na cześć jednego z wyścigów kolarskich (Paris - Brest) powstało specjalne ciacho, jakoby kształtem przypominające koło do roweru. Louis Durand stworzył je ponad sto lat temu, gdyż tak bardzo ucieszył się, że wyścig przebiega zaraz przy jego cukierni. I jest tak dobre, że jemy je do dzisiaj!

Wasz terenowy reporter ofiarnie próbujący ciasta parzonego uformowanego
w koło rowerowe, a wypełnionego maślanym kremem pralinowym. Niestety
już nie w Paryżu, ale za to w dobrej warszawskiej cukierni.

Tego konkretnego ciastka w Paryżu się nie udało spróbować, ale przecież są tez inne!

zakupy w Paryżu!
ciastko od Mistrza
a po sąsiedzku piekarnia z nagrodzonymi croissantami
pyszności!
co ja poradzę, że od tych wszystkich Monaliz wolę bagietki i croissanty?
w takiej piekarni to ja poproszę wszystko

poniedziałek, 26 września 2022

[Paryż] Dimanche a Orly

To miło ze strony pana piosenkarza Gilberta Bécaud, że przewidział, że we wrześniu 2022 będziemy wracać z Paryża właśnie z lotniska Orly właśnie w niedzielę i machnął o tym chanson (do posłuchania tutaj - oraz - dzięki Tatuś za poszerzanie naszych muzycznych horyzontów - tutaj rodzima dowcipna śpiewana odpowiedź)! Ale zanim wracać z wycieczki, należało najpierw na nią polecieć. W środę rano (co najmniej jedna trzecia ekipy będzie pewnie utrzymywać, że nawet w środku nocy) meldujemy się grzecznie na Okęciu. W bagażu same niezbędne rzeczy (jak siodełko rowerowe; jedna trzecia ekipy - inna niż dotychczas wspomniana - planuje zmieścić w ramach wycieczki swoje standardowe przyjemności), zdecydowanie za to brak bułek na drogę, wszak - bonjour! - jedziemy do miasta bagietek i croissantów, drewna do lasu wozić nie będziemy. Zwiedzanie zaczynamy od biura pewnej międzynarodowej korporacji, gdzie zostawiamy nasze plecaki (sama niezbędna zawartość!), żeby nie trzeba ich było targać po Polach Elizejskich. Przed nami dużo spacerowania, niespiesznego popijania lemoniady w kawiarniach z widokiem na uliczny gwar, zajadania się naleśnikami z papierowych tutek i kontemplowania czystego piękna konstrukcji wieży Eiffla.

wszechobecna Królowa Paryża, w tym wydaniu z klocków Lego
i ta prawdziwa

Większość czasu spędzamy przechadzając się po paryskich ulicach, drogach, alejach, bulwarach. I dość szybko czujemy się przez Paryż rozpieszczeni - eleganckich kamienic po horyzont, więc przestajemy je zauważać, traktujemy je jako oczywistą oczywistość. Architektonicznie pięknie lub po prostu schludnie i tak kilometrami, co za nuda!

Czasem znajdujemy w wielkim mieście polskie akcenty - ulicę Wiślaną (Rue de la Vistule), knajpę z pierogami czy księgarnię z powieściami Tokarczuk, Bondy i Chmielarza.

porcja pierogów 13 euro

Idziemy też do Luwru. Długo się wzbraniałam, ale w końcu dałam namówić, czego żałuję, bo w cenie biletu wstępu można było kupić dwa deserowe arcydzieła w cukierni Pierre'a Herme. Zresztą o tych ciastkach to tak żartobliwie, ale na poważnie to w muzeum było po prostu za dużo ludzi. Dużo za dużo. Zamiast kontemplować sztukę, trzeba było przeciskać się między kolejnymi turystami i znosić hałas. Za dużo czasu spędzam na górskich bezdrożach, żeby dobrze czuć się wśród ludzkiego gwaru, o.

jeden z ciekawszych eksponatów w muzeum - kolejka do Mona Lizy
drugie interesujące miejsce - sklepik z pamiątkami pod obrazami mistrzów
muzealne Polaków rozmowy
jednogłośnie wybieramy biały kwadrat na czerwonym tle (nie, to nie był
oficjalny tytuł dzieła) za najlepszy obraz w Luwrze. Panini rządzi!
gdyby Napoleon był dokończony, pewnie nawet bym na niego nie spojrzała

I oczywiście dużo picia, jedzenia, siedzenia.

jemy
pijemy
siedzimy
a czasem nie ma gdzie siedzieć, bo najlepsze miejsca dawno zajęte

Ostatnią przygodę mieliśmy już w Warszawie tuż po przylocie. Zamawiamy ubera, aplikacja mówi, że przyjedzie czerwona Toyota o rejestracji, dajmy na to AB123XY. Widzimy na mapie, że samochód jest prawie na miejscu, podnosimy wzrok i widzimy wprawdzie białą Toyotę, ale o rejestracji AB128XY. Jakie to szanse?

to dokąd teraz?

sobota, 17 września 2022

[Koszalin] sto kilo bananów

Po co przywiało (sic!) nas do Koszalina? Odpowiedź w trzech zdjęciach:

1. gofry. Jasna sprawa, że jak jest morze, to muszą być gofry!
2. spójne składowe - łączymy Kołobrzeg z Gdynią!
3. wyścig!

Trzeci z rzędu i chwilowo ostatni (bardzo chwilowo, przecież wiadomo, że nie umiemy usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu) tydzień poza domem. Początkowo plan mieliśmy tylko na pierwszy (Austria) i ostatni (Koszalin), ale wyszło mi, że nie opłaca się wytyczać trasy przez Warszawę, bo z Jerzens jedzie się do niej tyle ile nad polski Bałtyk. Stąd wziął się Zgorzelec jako miasto w środku drogi.

dożynki, dożynki, bo po żniwach już
dożynki, dożynki, w polu hulo kurz
dożynki, dożynki, słomę zwija się
dożynki, dożynki, dziadek wychloł se
taką żeśmy piosenkę usłyszeli na lokalnych dożynkach. Do tego wystawa
traktorów, stoiska z ciastem (kawałek trzy peeleny, niestety nie przyjmowali
karty, a my stoimy kiepsko z gotówką), grochówka i słomiane rzeźby.
oprócz dożynek odwiedzamy lokalną ustawkę
a trochę jeździmy sami, tam...
...i z powrotem
wybieramy się również do Słupska na sentymentalny obiad w Chacie Macochy,
naszej absolutnie ulubionej knajpy z czasów słupskich kongresów brydżowych.
Niestety (znowu!!!) trafiamy na ich przerwę wakacyjną i kalorie uzupełniamy
w przydrożnym smacznym (4.9 na mapach) dworcowym barze.
poza tym morze
leniwa turystyka (turystyka, nie turystka, halo, co ty autokorekto wyprawiasz?)
ścieżki rowerowe na Pomorzu są okej - bywają o klasę lepsze niż droga obok
o, tak można jechać
apartamenty Koło Brzegu w Kołobrzegu - jedna z absolutnie najlepszych
nazw, które ostatnio widziałam
i jeszcze kołobrzeska atrakcja - mewa Marian, pierwsza z wielu
Marian #2
Marian #3
Marian #4
Marian #5

I słowo o Tour de Koszalin. Drugi wyścig w życiu - po Tatra Road Race 2018. Organizowany przez Jarka Marycza, którego odwiedziliśmy dwa lata temu i który to (wyścig, nie Jarek) marzył się Piotrkowi. No to dobra, jestem maszynką do spełniania marzeń - pyk, nocleg załatwiony, zawiozę nas tam, mamy to. Na miejscu czekało nas jednak rozczarowanie (okej, nie musiało czekać na miejscu, można było to sprawdzić w internecie przed podróżą, a nawet - wow - przed zapisaniem się i wpłaceniem wpisowego), bo "nagle" "okazało się", że trasa nie jest taka jak w 2020 i 2021, kiedy trzeba było postarać się na okolicznych hopkach (na które liczył Piotrek, bo on jest na hopkach dobry). W tym roku były tylko hopeczki w ramach klasycznego kryterium miejskiego (ale takie hopeczki mogą zapiec, bo na nich peleton nie zwalnia, a zresztą i tak z tych hopeczek zebrało się trzysta metrów przewyższenia) - osiem rund po 8.5 kilometrowej zakręciastej pętli w środku miasta (no, z tym środkiem może przesadzam, bo były to tereny bardziej przemysłowe niż mieszkalne, ale zdecydowanie w granicach administracyjnych). Niecałe dwie godziny wysiłku i jesteśmy na mecie. Ja potrzebowałam 1:46:42.22 (profesjonalny pomiar czasu liczy wynik dokładnie), co dało mi 47. miejsce w ogóle, czwarte wśród dziewczyn. Piotrek skończył szybciej, jego 1:36:59.60 dało 16. miejsce, 8. w kategorii panów w wieku 30-39. Nagrody były symboliczne, chociaż każdą kategorię wywołano na podium, obdarzono pucharkami i oklaskano, były za to w sporej ilości fanty losowane. Jakie na przykład? Ano na przykład sto kilo bananów...

etap zero - z "przygotowań" dowiedziałam się o sobie jednego. Żele
energetyczne nie są dla mnie. Do kieszonek wjechały krówki. Może skład
energetyczny mają gorszy niż cukierki "sto procent cukru w cukrze", może
trochę zaklejały, ale spisały się nieźle.
chwilę przed, zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
chwilę po, zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cyclin
zanim drodzy Czytelnicy (którzy nie doczytali poprzedniego akapitu) wpadną
w euforię - nie, nie wygrałam tego wyścigu.
Nie byłam również na podium, chociaż było blisko - przegrałam je na finiszu.
Z Agnieszką od startu do mety jechałyśmy w jednej grupce, nieźle się
wzajemnie pilnowałyśmy, ale na końcu ona była lepsza o te raptem niecałe dwie
sekundy (ale przecież przy sporej prędkości to długie metry). To podium jest
za kategorię wiekową 30-39, w której byłam druga, ale że podium open
"wyrzucało" z podium kategorii, to odebrałam swoją statuetkę za (nienależne)
pierwsze miejsce. Ot i cała historia.