sobota, 17 września 2022

[Koszalin] sto kilo bananów

Po co przywiało (sic!) nas do Koszalina? Odpowiedź w trzech zdjęciach:

1. gofry. Jasna sprawa, że jak jest morze, to muszą być gofry!
2. spójne składowe - łączymy Kołobrzeg z Gdynią!
3. wyścig!

Trzeci z rzędu i chwilowo ostatni (bardzo chwilowo, przecież wiadomo, że nie umiemy usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu) tydzień poza domem. Początkowo plan mieliśmy tylko na pierwszy (Austria) i ostatni (Koszalin), ale wyszło mi, że nie opłaca się wytyczać trasy przez Warszawę, bo z Jerzens jedzie się do niej tyle ile nad polski Bałtyk. Stąd wziął się Zgorzelec jako miasto w środku drogi.

dożynki, dożynki, bo po żniwach już
dożynki, dożynki, w polu hulo kurz
dożynki, dożynki, słomę zwija się
dożynki, dożynki, dziadek wychloł se
taką żeśmy piosenkę usłyszeli na lokalnych dożynkach. Do tego wystawa
traktorów, stoiska z ciastem (kawałek trzy peeleny, niestety nie przyjmowali
karty, a my stoimy kiepsko z gotówką), grochówka i słomiane rzeźby.
oprócz dożynek odwiedzamy lokalną ustawkę
a trochę jeździmy sami, tam...
...i z powrotem
wybieramy się również do Słupska na sentymentalny obiad w Chacie Macochy,
naszej absolutnie ulubionej knajpy z czasów słupskich kongresów brydżowych.
Niestety (znowu!!!) trafiamy na ich przerwę wakacyjną i kalorie uzupełniamy
w przydrożnym smacznym (4.9 na mapach) dworcowym barze.
poza tym morze
leniwa turystyka (turystyka, nie turystka, halo, co ty autokorekto wyprawiasz?)
ścieżki rowerowe na Pomorzu są okej - bywają o klasę lepsze niż droga obok
o, tak można jechać
apartamenty Koło Brzegu w Kołobrzegu - jedna z absolutnie najlepszych
nazw, które ostatnio widziałam
i jeszcze kołobrzeska atrakcja - mewa Marian, pierwsza z wielu
Marian #2
Marian #3
Marian #4
Marian #5

I słowo o Tour de Koszalin. Drugi wyścig w życiu - po Tatra Road Race 2018. Organizowany przez Jarka Marycza, którego odwiedziliśmy dwa lata temu i który to (wyścig, nie Jarek) marzył się Piotrkowi. No to dobra, jestem maszynką do spełniania marzeń - pyk, nocleg załatwiony, zawiozę nas tam, mamy to. Na miejscu czekało nas jednak rozczarowanie (okej, nie musiało czekać na miejscu, można było to sprawdzić w internecie przed podróżą, a nawet - wow - przed zapisaniem się i wpłaceniem wpisowego), bo "nagle" "okazało się", że trasa nie jest taka jak w 2020 i 2021, kiedy trzeba było postarać się na okolicznych hopkach (na które liczył Piotrek, bo on jest na hopkach dobry). W tym roku były tylko hopeczki w ramach klasycznego kryterium miejskiego (ale takie hopeczki mogą zapiec, bo na nich peleton nie zwalnia, a zresztą i tak z tych hopeczek zebrało się trzysta metrów przewyższenia) - osiem rund po 8.5 kilometrowej zakręciastej pętli w środku miasta (no, z tym środkiem może przesadzam, bo były to tereny bardziej przemysłowe niż mieszkalne, ale zdecydowanie w granicach administracyjnych). Niecałe dwie godziny wysiłku i jesteśmy na mecie. Ja potrzebowałam 1:46:42.22 (profesjonalny pomiar czasu liczy wynik dokładnie), co dało mi 47. miejsce w ogóle, czwarte wśród dziewczyn. Piotrek skończył szybciej, jego 1:36:59.60 dało 16. miejsce, 8. w kategorii panów w wieku 30-39. Nagrody były symboliczne, chociaż każdą kategorię wywołano na podium, obdarzono pucharkami i oklaskano, były za to w sporej ilości fanty losowane. Jakie na przykład? Ano na przykład sto kilo bananów...

etap zero - z "przygotowań" dowiedziałam się o sobie jednego. Żele
energetyczne nie są dla mnie. Do kieszonek wjechały krówki. Może skład
energetyczny mają gorszy niż cukierki "sto procent cukru w cukrze", może
trochę zaklejały, ale spisały się nieźle.
chwilę przed, zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
chwilę po, zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cycling
zdjęcie Szymon Gruchalski Cyclin
zanim drodzy Czytelnicy (którzy nie doczytali poprzedniego akapitu) wpadną
w euforię - nie, nie wygrałam tego wyścigu.
Nie byłam również na podium, chociaż było blisko - przegrałam je na finiszu.
Z Agnieszką od startu do mety jechałyśmy w jednej grupce, nieźle się
wzajemnie pilnowałyśmy, ale na końcu ona była lepsza o te raptem niecałe dwie
sekundy (ale przecież przy sporej prędkości to długie metry). To podium jest
za kategorię wiekową 30-39, w której byłam druga, ale że podium open
"wyrzucało" z podium kategorii, to odebrałam swoją statuetkę za (nienależne)
pierwsze miejsce. Ot i cała historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz