Następne zwiedzanie Polski to doroczny biurowy hike. W ramach wyjazdu integracyjnego śmigamy na dwa dni (najczęściej) w góry w schemacie: dojazd - prezentacje i spotkania - kolacja - nocleg - hike - powrót. W tym roku padło na Szczawnicę. Bez namysłu wybieramy najdłuższą opcję z największym przewyższeniem, czyli trasę "Szczawnica - Sokolica - Trzy Korony - busik", 17 km i niecałe 1000 metrów podejścia. Przez prawie całą trasę nieprawdopodobnie pięknie - niebieskie niebo, słońce, soczysta zieleń, nic tylko fotki cykać, chyba że akurat idzie się przez las, a droga w istocie przez las prowadziła długo. Jak już odhaczyliśmy i ofociliśmy szczyty, i już prawie prawie dochodziliśmy do busiku, zostało nam dosłownie niecałe pół godziny, pogoda nagle zmieniła się o 180 stopni. Lunęło. Ale tak lunęło, że ja nigdy tyle deszczu naraz nie widziałam - dróżka, którą szliśmy zamieniła się w strumyk, potem strumień, a jeszcze potem w rzeczkę. Mokre miałam wszystko, łącznie z każdym wewnętrznym centrymentrem kwadratowym moich nieprzemakalnych butów.
 |
widoczek #1: początek drogi, jeszcze Szczawnica |
 |
widoczek #2: Dunajec, zaraz będziemy go przepływac łódką |
 |
widoczek #3: w drodze na Sokolicę |
 |
widoczek #4: klasyk. Szczyt Sokolicy |
 |
widoczek #5 |
 |
widoczek #6: z Trzech Koron |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz