poniedziałek, 31 sierpnia 2020

[Czechy] pierwszy raz za granicą od półrocza

W ciągu kilku ostatnich lat dużo podróżowaliśmy, często krótko, ale intensywnie, często za granicę. Tymczasem koronaszaleństwo uziemiło nas w Polsce od lutego, kiedy ostatni raz w "poprzednim życiu" szusowaliśmy na nartach. Po takiej przerwie perspektywa nawet krótkiej wycieczki do bliskich Czech powoduje motylki w brzuchu! Szczególnie, że to kraj bardzo przyjaznym rowerom.
no dobra, przyznaję się, w tych całych Czechach chodziło głównie o smažený sýr
no i może jeszcze troszkę o kofolę
cola? pepsi? nie, kofola!
A tak naprawdę, to wszystkie te napoje są równie paskudne...
co innego taki parowiec z nadzieniem jagodowym, i to w dodatku z widokiem,
paskudny nie jest...
Czechy - kraina "kofolą i asfaltem" płynąca. Dlaczego tak? Ano Czesi, kochany naród, asfaltują wszystkie drogi, na każdy jeden szczyt, także te, gdzie obiektywnie asfalt nikomu do niczego nie jest potrzebny. Oprócz kolarzy, rzecz jasna, i hulajnogistów (?). Popularną rozrywką naszych południowych sąsiadów jest zjeżdżanie z górki na pazurki na masywnej, terenowej hulajnodze - koloběžce.
zažij 13 km sjezdu na koloběžce!
Mondzia i jej (bardzo) daleka rodzina
koloběžki są wszędzie
I jeszcze galeria udowadniająca, że trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie granicy. Ale co ja poradzę, że tam po prostu jest ładniej, że wyższe góry, że lepszy asfalt, że kolarzy (i też zwykłych rowerzystów) po prostu więcej.
Do Czech zaglądamy trzy razy, nic za darmo. Żeby zażyć kolarskiej ambrozji, trzeba się solidnie napracować - od sąsiadów dzielą nas porządne góry, więc trzeba podjechać którąś z przełęczy. Zdecydowanie najtrudniejszą jest Karkonoska - przez niektórych uważana za najtrudniejszą w Polsce. Podjeżdżając z Podgórzyna trzeba na dystansie około dziesięciu kilometrów wznieść się o ponad 800 metrów, walcząc z maksymalnym nachyleniem 14% na odcinku kilometra, 18% na odcinku dwustu metrów, i 20+ na krótkich ściankach (dla porządku przypomnę, że nasza lokalna Agrykola to 5%).
Przełęcz Karkonoska zdobyta, i mimo że ciężka, był to ten łatwiejszy (!)
z dwóch ciężkich podjazdów - czekało jeszcze Modre Sedlo (6.6 km, 11.1%).
To też jedyny dzień, kiedy jedziemy większą grupą (znajomi znajomej),
nieprzypadkowo jest to też ten najcięższy dzień na wakacjach - w grupie
łatwiej o motywację (a że jest to akurat przedślubny piątek, to te dwa podjazdy
będą właśnie siedziały w nogach w weekend).

sobota, 29 sierpnia 2020

[Kluczbork] dwa razy tak!!

Wyjazd do Jeleniej zaczął się od głupiego pomysłu, więc i tak też musi się skończyć! Kumpel z pracy bierze ślub w oddalonym raptem o 200 km Kluczborku. Koronawesela się boję, ale ślub na świeżym powietrzu wygląda bezpiecznie. Niestety zaczyna się wcześnie, bo już o 14:30 (i trwa jako cywilny jakieś dobre pięć minut, więc spóźniać się nie warto), nastawiamy więc budzik na wcześnie - piątą, a do sakwy lecą elegantsze buty, sukienka, długie spodnie, koszula. Jesteśmy gotowi... Prawie. Sobota to nie jest mój dzień - bardzo zmęczona po poprzednim dniu, niewyspana, z bolącym brzuchem, sama poddałabym się z dziesięć razy, ale Piotrek podtrzymuje na duchu i mówi, żeby jechać, że warto chociaż się pojawić z życzeniami, a zawrócić możemy w następnym miasteczku, i za następnym zakrętem, i na następnej stacji... I faktycznie, mijają dwie godziny, jest lepiej, a właściwie dobrze, ale wtedy właśnie zaczynają się najbardziej dziurawe asfalty w moim rowerowym życiu i ciągną długimi, długimi kilometrami. Byliśmy bez szans z tą 14:30, niestety, przepraszam. Ale dojechaliśmy, prezent i dobre słowo zostawiliśmy - Alu i Piotrku, wszystkiego pandastycznego na nowej drodze życia!
wschód słońca, a my już na trasie
powschodosłońcowe przepiękne światło
mniej więcej to samo miejsce, ta sama pora, to samo światło
droga z Jeleniej do Kluczborka jest prostą kreską (absolutnie nie zależy nam
na żadnych dodatkowych kilometrach) i dość płaska (pagórkowato ze dwa razy,
ale poza tym czujemy się jak w domu)
jak w domu! :)
jedno jest pewne - zawiści na widok tych "znakomitych" asfaltów to nie odczuwam.
Oj nie.
w niewidocznej tu podsiodłówce lecą ubrania, w których do ludzi nie wstyd.
Niestety, nie przydadzą się, na ślub nie zdążymy, a życzenia złożymy
w biegu, kiedy towarzystwo będzie przenosić się z ogrodowego koktajlu
na obiad do restauracji. Owszem, mogliśmy się przebierać na życzenia,
byłoby warto, ale w międzyczasie mógłby się już rozpocząć posiłek
i ciężko byłoby młodych wywabić na dwór...
prawdopodobnie najbardziej kuriozalne zdjęcie ślubne ever

piątek, 28 sierpnia 2020

[Jelenia Góra] I believe I can fly

Patrzę na bloga i widzę, że on się trochę wymknął spod kontroli. Może być o hajku, może być nawet o dwóch, ale żeby trzy ostatnie wpisy były nierowerowe? Litości, trzeba wrócić do normy. Przecież do Jeleniej Góry przyjechaliśmy przede wszystkim jeździć na rowerze...
10 dni w Jeleniej: 1000 km, 13 tys m przewyższenia
ponadtygodniowe wakacje, pierwsze od nart, zarazem pierwsze od początków
covidowego szaleństwa, wreszcie szansa na reset głowy
góra szybowcowa (ciągnie nas w tym roku do szybowców, ciągnie) pod samą Jelenią.
Lata się tu w weekend, my jesteśmy w tygodniu; skoro nie ma szybowców, trzeba
poudawać, że są, może ktoś się nie zorientuje?
to samo miejsce, mniej wdzięczny model ;-)
inne miejsce, gdzieś w okolicy. Jest nieźle - ładnie, górzyście, asfalty
w porządku, ruch samochodowy nie jakiś bardzo duży, porównując jednak
z Rzeszowem, wygrywa to drugie - Podkarpacie.
dlaczego? tam jakoś łatwiej wyjeżdżało się z miasta, a i miasto było ładniejsze
(w ścisłym centrum Jeleniej dużo podejrzanych ruder)
ale okolice ładne i tu, i tu

czwartek, 27 sierpnia 2020

[Wysoka Kopa] szczyt, na który nie prowadzi żaden szlak

Po Skalniku, Skopcu i Śnieżce pozostałe pieczątki do zdobycia pod Jelenią to te związane z Wysoką Kopą, najwyższym szczytem Gór Izerskich - 1126 metrów nad poziomem morza. Do ostatniej kropli czwartkowej śniadaniowej herbaty i ostatniego kęsa kanapki nie możemy się zdecydować, kiedy ją atakować. Środa była ciężka, piątek będzie ciężki, wypadałoby zrobić dzień przerwy, czyli właśnie spacer, ale wstajemy późno i tak bardzo nie chce nam się zbierać. Tik, tok. Czterdzieści minut do potencjalnego pociągu, a my dopiero wygrzebujemy się z łóżka. Tik, tok. Jedziemy czy idziemy? Tik, tok. Decyyzjaaaa! Tik, tok. Niech będzie, idziemy. Tiktok. Wstawić czajnik, znaleźć książeczki zdobywcy korony gór polskich, wyjąć krem do opalania. Tik - tok, tiktok, tiktoktiktoktiktok, czas przyspiesza. Zbieramy się błyskawicznie i biegniemy na stację na pociąg do Szklarskiej Poręby. Uff, udało się, następnym - za trzy godziny - byłoby już ciężko się wyrobić. Nie mamy wprawdzie wielu metrów do podejścia w pionie, ale jednak te dwadzieścia kilometrów w poziomie będzie trzeba pokonać. Trasa sympatyczna i różnorodna, dość pusta i raczej po płaskim, a z ciekawostek to na sam szczyt nie prowadzi żaden szlak! W dobrym miejscu trzeba odbić w tajemną ścieżkę. No, może nie aż tak bardzo tajemną - nieźle wydeptaną i pełną turystów, nie sposób się na niej zgubić...
podchodzimy i schodzimy do Szklarskiej. Najlepiej zamiast pętli byłoby
przejść ze Świeradowa (tak, są busy z Jeleniej) do Szklarskiej, ale przespaliśmy
swoją szansę - komunikacja jeździ rano, 10 to już bardzo nie rano.
mimo to Piotrkowi udaje się trochę urozmaicić trasę - inaczej wchodzimy,
inaczej wracamy
większość podejścia robimy na samym początku, łagodnie wspinającą się
przez las polną drogą
potem będzie już właściwie płasko
a las będzie się trochę przerzedzał
w prawo!
skałki
drzewa
(nieczynna) (odkrywkowa) kopalnia kwarcu ("Stanisław")
dużo kwarcowych kamyków, kwarcowych kamieni i kwarcowych kamulców
powrót
widok na Szklarską Porębę, dla niego było warto
szlaku może i nie ma, ale tabliczka jest, więc i ja, i moja kolarska opalenizna
możemy sobie pod nią cyknąć pamiątkowe zdjęcie
i temu panu też

wtorek, 18 sierpnia 2020

[Śnieżka] machnąć Śnieżkę trzynaście tysięcy razy? Easy peasy.

Wiem, że będzie to bardzo rozczarowujące, ale wycieczka na Śnieżkę - nasz piąty szczyt korony gór polskich - była najnormalniejsza z normalnych. Bus, wejście, zejście, bus. Nuda. Zero przygód, zero głupot, w roli wypełniacza wpisu opowieść o człowieku, który trzykrotnie okrążyłby Ziemię, gdyby maszerował po równiku i tam co 16 kilometrów stałaby sobie kolejna Śnieżka. Był nim Robert Fleiß - listonosz z XIX wieku, który dzień w dzień (sic!) przez 37 lat (sic!) pieszo pokonywał prawie dwudziestokilometrową trasę przez szczyt i okoliczne schroniska (ponad tysiak przewyższenia). Odbierał i znosił listy (jednorazowo do 50 kilogramów!). Odkąd w 1870 roku pojawiły się pierwsze pocztówki z wizerunkiem Śnieżki, które można jeszcze w dodatku było wysłać z jej najwyższego punktu, wszyscy turyści chcieli posłać taką do domu (chociaż nadal te zaczytane 50 kilogramów mnie frapuje - ile to musi być pocztówek?!). W każdym bądź razie internet estymuje, że przesyłki pocztowe, które Robert przeniósł podczas swojej kariery wypełniłyby 300 wagonów towarowych. Nieźle.
podejście na Śnieżkę to niecałe 9 kilometrów, 1000 metrów przewyższenia,
żółty, a potem czerwony szlak dość jednostajnie uczciwie non stop się wspina.
Początkowo lasem, wzdłuż miło szumiącego górskiego strumyka.
potem pojawia się ekspozycja. Na żywo było widać dużo, pięknie i daleko.
Na zdjęciach nie wygląda to aż tak spektakularnie, niestety. Może czas pomyśleć
o aparacie, a nie tylko telefon i telefon?
fotka szczytowa, oprócz pieczątek dowód bycia
piechurów mało, na szczycie tłum. Magia? Nie, kolejka, a raczej dwie.
Jedna polska, jedna czeska dowożą turystów na gotowe, a potem paradują
tacy w klapkach, ech.
zejście można podsumować jednym słowem: kamienie
czasami kamieniste schody, przez większość jednak spore kamienie
co powoduje, że schodzimy i schodzimy, bo mi się wcale tak komfortowo
po tych kamulcach nie idzie
czegoś tu brakuje
w oczekiwaniu na autobus rundka po Karpaczu - pizza, kołacz, hotdog,
do wyboru do koloru
są też i łoscypki
oraz aleja polskich zdobywców Góry nad Górami