Trzy tygodnie we (wszystkich czterech!) krajach niemieckojęzycznych kończymy weekendem w Berlinie. Mieliśmy zagrać w turnieju brydżowym - Otwartych Mistrzostwach Niemiec Drużyn Mikstowych. Piszę "mieliśmy zagrać", a nie "zagraliśmy" wcale nie przypadkiem - do gry nie doszło, nie zostaliśmy dopuszczeni, oficjalnie z powodu nieposiadania opłaconej składki do niemieckiego związku dnia pierwszego stycznia, mniej oficjalnie z niechęci władz do gry Nieniemców w tych zawodach. Z jednej strony rozumiem - są to mistrzostwa kraju, można by to wydarzenie opisać jako chęć wybrania najlepszego Niemca ze wszystkich niemieckich brydżystów, z drugiej strony świat idzie do przodu - Unia to prawie że jedno państwo, granic nie ma, no a poza tym dokładnie w tym momencie kiedy nam odmówiono wstępu na Mistrzostwa Niemiec, niemiecka para eksportowa Sabine Auken i Roy Welland zdobywała srebro w drużynowych Mistrzostwach Polski. Także ten.
![]() |
zamiast grać w brydża, jeden dzień spędzamy na misiobraniu, drugi na rowerze. Do tego zaległe urodzinowe zakupy w Raphie - to nie był taki zły weekend! |
![]() |
tym razem skromniej niż trzy lata temu, ale coś do kolekcji udało się dodać |
![]() |
ale jak już się wyjedzie, to jest okej |
![]() |
patrzcie kogo spotkaliśmy przypadkiem! No dobra, nikt w to nie uwierzy - skoro mieliśmy wolną kanapę, a do Berlina kursuje bezpośredni ekspres, to czemu by tej kanapy nie podnająć? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz