czwartek, 28 listopada 2019

[Chiang Mai] 2 km 565 m 33 cm 4.1 mm

Próbuję przypomnieć sobie ten moment, kiedy wjeżdżanie na najwyższą górę w Tajlandii wydawało mi się dobrym pomysłem. To musiało być parę tygodni temu, kiedy sącząc zieloną herbatę w luźnych spodniach i miękkich skarpetkach frotte, na rowerowym głodzie, wodziłam palcem po mapie. Wtedy, owszem - Doi Inthanon? Czemu nie? No chociażby z dwóch powodów - nie dość, że daleko (do podnóża góry 50-60 niezbyt atrakcyjnych kilometrów szeroką i ruchliwą drogą), to jeszcze potem wysoko (podjazd ma 47 kilometrów, zaczyna się z wysokości około 300 m npm i wjeżdża na 2500 m npm).
znaki z gatunku trochę zniechęcających...
podjazd ma 47 kilometrów, z czego 39 biegnie w parku narodowym.
Początkowo łatwo, największa masakra rozgrywa się dopiero na ostatnich
dziewięciu kilometrach. Tu jeszcze jesteśmy nisko i zatrzymujemy się
na wodospadowy postój. Już wtedy wiem, że było warto - dla tego jednego widoku.
Niestety to ostatni moment, że czuję, że warto. Numerki wyglądają epicko
(jak często podjeżdża się 2300 m na raz?!), ale widoków to tu nie ma - cały
podjazd towarzyszą nam tylko drzewa i krzewy. Prześwitów praktycznie brak.
dokładność godna podziwu - 2565334 milimetry nad poziomem morza!
jedyny widok, pięć kilometrów do szczytu przed nami, jesteśmy w połowie rzeźni
dzień dobry, poproszę WSZYSTKO
Dach Tajlandii był tylko jednym z kilku punktów, który odwiedziliśmy na rowerach, ale też ustawił nam cały tydzień w Chaing Mai, które - surprise, surprise - było kanwą wakacji. Internet mówił, że to nowa szosowa mekka Azji - więc trzeba było sprawdzić. Istotnie jest dobrze. Jest gdzie zmęczyć nogę, o jest! Różnorodność tras duża (można i po płaskim, i po delikatnych wzgórzach, i po górach, i po obrzydliwie wysokich górach). Asfalt genialny. Jedzenie smaczne, zdrowe i tanie (rekordowo za pad thaia w knajpce z oceną 4.9 na Google Maps zapłaciłam 40 bahtów, czyli 4.8 pln). Świetna kawa. No i masaże - godzina od 180 bahtów (22 złote). Czego kolarz może chcieć więcej?
dzień #0, poniedziałek, 21 km / 22 m przewyższenia
dzień #1, wtorek, 94 km / 534 m przewyższenia
dzień #2, środa, 209 km, 2469 m przewyższenia
dzień #3, czwartek, 39 km, 654 m przewyższenia
dzień #4, piątek, 122 km, 1915 m przewyższenia
dzień #5, sobota, 202 km, 896 m przewyższenia
dzień #6, niedziela, 87 km, 1468 m przewyższenia
zdjęcie na wyjeździe z miasta jak z Phuketu wzięte, nic dziwnego, jedno
i drugie Tajlandia
zwiedzanie podczas jazdy - czasem świątynie
zwiedzanie podczas jazdy - czasem natura
jednak częściej natura
jeden z nielicznych prześwitów w drzewnym gąszczu
standardowo droga wygląda tak
lub tak
lub tak
a okolica tak
lub tak
W sobotę sprawdziliśmy jak wyglądają lokalne ustawki - kolarzy tutaj dużo, również ekspatów (rowery wypożyczamy zresztą od Włocha, który prowadzi też swoją restaurację), wspólne przejazdy oczywiście są. Spotykamy się o 7.30 pod jednym z Seven-Eleven na wylocie z miasta. To jazda wyjątkowa, tym razem gościnnie poprowadzą ją prosi! Kolarze z prawdziwego peletonu! Sam Oomen (Sunweb), Antwan Tolhoek (Jumbo Visma) i Lennard Hofstede (również Jumbo). Chętnych bardzo dużo, chociaż chyba wcale nie więcej niż zazwyczaj, po prostu tutaj grupowe jazdy są *naprawdę* grupowe. Na swoich rowerach pojawia się z osiemdziesiąt osób. Wreszcie ruszamy. Trasa jest nudna, ale też pozwalająca na szybką i bezpieczną jazdę. Jedziemy trzydzieści kilometrów prosto, zajmując cały lewy pas trzypasmowej drogi, potem skręcamy w prawo i jedziemy drugie tyle. Przejazd zabezpiecza motor, z którego życzliwy (organizator? kolarz ochotnik? znajomy? ktoś z rodziny? ktoś opłacany? fotograf?) sygnalizuje kierowcom, że teraz najlepiej się nie pakować między rowery. Można brykać. Jak wygląda brykanie, można zobaczyć tutaj (filmik dość długi, link prowadzi do momentu, gdzie widać Piotrka).
prosi przyjechali!
jedne z nielicznych świateł na drodze
w takim peletonie jedzie się jak po maśle. Średnia z 65 km wyszła nam 36 kph,
ale waty były trzycyfrowe (123) chyba tylko dlatego, że po drodze kilka wiaduktów,
a na koniec stromy podjazd i gonka pod tytułem "kto pierwszy na kawie".
to ja sobie teraz spokojnie czekam, aż Sam lub Antwan wygrają TdF i będę
się chwalić, że jechałam z nimi lokalną ustawkę!

poniedziałek, 25 listopada 2019

[Kambodża] skoro nie insekty to co?

Kuchnia khmerska opisana w kilku słowach: raj dla zupożerców, mieszanka wpływów tajskich, wietnamskich i francuskich, owoce zamiast deserów.
ZUPY - we wszelkiej postaci, czy to wywarów/bulionów na bazie ryby lub mięsa,
czy w postaci curry, z wkładką węglowodanową (ryż lub makaron) i wkładką
białkową (ryba, krewetki, kurczak). Na zdjęciu zupa słodko-kwaśna z kurczakiem,
ananasem, pomidorami, kukurydzą i zieleniną.
PRZYPRAWY - dania khmerskie są bardzo aromatyczne. Najbardziej popularna
potrawa to amok, wprawdzie nie ją przedstawia zdjęcie, ale tutaj o tym, bo po
spróbowaniu obu wyszło nam, że to bardzo podobne smaki. Amok to klasycznie
ryba, ale bywa też kurczak gotowany na parze w liściach bananowca w curry
z mleczkiem kokosowym. Na zdjęciu kurczak w curry Panang - najsłodszym
z curry i opartym na orzeszkach ziemnych. Niby składniki inne, ale hipoteza
robocza zakłada, że smak dania to w głównej mierze przyprawy, które musiały
być podobne.
DESERY - owoce, owoce, owoce, na przykład banany w sosie marakujowym.

sobota, 23 listopada 2019

[Angkor] dziesięć watów

Wat to jednostka, którą zna każdy kolarz, ale to też określenie buddyjskiej świątyni. Angkor Wat z listy UNESCO to kompleks świątynno-miejsko-archeologiczny zajmujący (bagatela!) 160 hektarów. Tyle zostało z największego sprzed rewolucji przemysłowej miasta na świecie (dużego nawet jak i na współczesne standardy, bo szacuje się, że mieszkało tu ponad milion ludzi), stolicy Imperium Khmerskiego. Zazwyczaj zwiedza się go wytyczoną dużą albo małą pętlą (można też niestandardowo, można przez kilka dni po trochu). Wynajem tuk tuka z kierowcą to koszt 20 lub 25 dolarów za osiem godzin, pan zawozi od świątyni do świątyni i czeka aż zwiedzimy. Alternatywnie wypożycza się rower i to był też nasz oryginalny plan, ale zrezygnowaliśmy, bo wyglądał na trudniejszy logistycznie (jak zabrać pięć litrów wody - wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że picie i jedzenie można kupić wszędzie - czy przypinanie rowerów i zostawianie ich na dłuższy czas jest bezpieczne - poza tym masakrycznie gorąco, no i ten pył). Poszliśmy w opcję tuktukową.
tuk tukiem zwiedzisz świat!
Prędkość tego pojazdu nie powala, ale że to były jedyne chwile wytchnienia
(a jeszcze wiatr trochę chłodził), to im dłużej trwały, tym lepiej.
nasz przejazd miał osiem przystanków, podczas których zobaczyliśmy dziesięć
watów. Każdy był inny, ale przez ich mnogość kolejne robiły niestety coraz
mniejsze wrażenie. Pierwszy był WOOOOOOOOOOW, drugi WOW, trzeci
Wow, czwarty wow, piąty aha, ok, od szóstego daleko jeszcze?
jak widać - pamiątki da się kupić wszędzie
zrastać się - złączyć się w całość, pozostać z kimś lub
czymś w stałym związku
symbioza - współżycie dwóch różnych gatunków, korzystne
dla jednej lub obu stron
pierwsze budowle z kompleksu Angkor datuje się na wiek IX, ostatnie na XV.
Dlaczego Imperium Khmerskie upadło, a miasto zostało opuszczone? Nie do
końca wiadomo, ale obecnie przypuszcza się, że zniszczenia spowodowane
monsunami, które przyszły po fali suszy, były nie do naprawienia przez
ówczesnych ludzi. Niestety.
angkor etymologicznie pochodzi od nokor, które z kolei
ma źródło w sanskryckim słowie nagara, oznaczającym
miasto
świątynia uśmiechniętego Buddy
słoooonie!
Angkor Wat, najbardziej znana (a więc i oblegana) świątynia. Zła oczywiście
nie jest, ale inne dużo lepsze (obiektywnie, na moją opinię mógł wpłynąć fakt,
że dla nas była ostatnią).
na ścianach świątyni Angkor Wat jest ponad trzy tysiące niebiańskich nimf
(apsaras). Ponoć każda z nich jest wyjątkowa, a włosy mają uczesane na 37
różnych sposobów. Szkoda (dobrze?), że nie przeczytałam tej ciekawostki
przed wizytą (bo nadal moglibyśmy liczyć nimfy).
klasyczne ujęcie słynnego Angkor Wat

piątek, 22 listopada 2019

[Siem Reap] czerwony to kolor niedzieli

Nie starczy życia jedwabnika, żeby wyprodukować jeden szal! Zaczyna się jak zwykle od jajka, z którego wylęga się gąsienica. Przez trzy - cztery tygodnie rośnie, karmiona liśćmi. Wreszcie zaczyna tkać biały lub żółty kokon. To stadium najciekawsze z punktu widzenia branży tekstylnej trwa 10 do 12 dni. Potem część owadów przystępuje do kopulacji i samice składają po 300 do 600 jaj, jednak zdecydowana większość poczwarek zostaje zabita jeszcze będąc w kokonie, bo wydostając się z niego niszczy cenny oprzęd.
składanie jaj - obecnie jedwabnik spotykany jest tylko w hodowli, udomowiony
tysiące lat temu zatracił kompletnie umiejętność przeżycia na wolności
kokony - bardzo bardzo wczesny etap z życia jedwabiu
Teraz z kokonów można zrobić nić i tu potrzebny już jest człowiek (lub zastępująca go maszyna). Odwiedziliśmy fabrykę jedwabiu pod Siem Reap i tam w ramach prezentacji pokazywane są kolejne fazy przygotowywania cennego materiału. Jedna z nich to maszyna rozplątywaczka - kokony wrzuca się do gorącej wody i pani specjalną łapką ciągnie za pojedyncze włoski. To pewnie nie jest najbardziej techniczny opis procesu, który widziałam, ale ani ja się na tym za bardzo nie znam, ani pan oprowadzający nie mówił jakoś dobrze po angielsku.
z kokonu przez nić mokrą do nici suchej
naturalnie (na stole) i syntetycznie (na wieszaku) barwione przędze jedwabiu
W porządku, mamy już nić, zostaje ostatnia prosta - tkanie! To również jest czasochłonne, przędzę trzeba odpowiednio zabarwić, żeby dało się z niej utkać konkretny wzorek, a potem go... utkać. Gdyby przygotowywać jeden szal sekwencyjnie (zaczynając od jedwabników budujących kokony), trwałoby to kwartał!
przygotowywanie przędzy według wzoru
tkanie na krośnie
kolory Kambodży; według królewskiej etykiety:
- w niedzielę należy ubrać się na czerwono
- poniedziałek to kolor pomarańczy
- wtorek jest na fioletowo
- środa lubi kolor musztardowo-zielony
- w czwartek wyciągamy z szafy wszystko co zielone
- niebieski modny jest w piątek
- zaś sobota musi być burgundowa
o jak dobrze, że nie musimy się tego trzymać ;-)
w przyfabrycznym sklepie można dostać oczopląsu - jest wszystko we wszystkich
możliwych kolorach

środa, 20 listopada 2019

[Siem Reap] zawsze bądź sobą, chyba że możesz być batmanem, wtedy zawsze bądź batmanem

Szczurzy superbohaterowie pochodzą z Tanzanii. Tam się rodzą, przez rok uczą, a potem rozbiegają po całym świecie, by popracować cztery lata, pomóc oczyścić ziemię z niebezpiecznych min - pozostałościach po konfliktach zbrojnych, i wreszcie przejść na zasłużoną dwu-, trzyletnią emeryturę. Nauka wywąchiwania dynamitu (wystarczy jedna tysięczna grama!) trwa; - pół godziny dziennie, pięć dni w tygodniu przez co najmniej sześć do dwunastu miesięcy. Kończy się egzaminem, który polega na przeszukaniu terenu o powierzchni 400m2 i szczur musi zdobyć na nim sto procent, żeby zostać zatrudnionym na pełen etat, resztę wypuszcza się na wolność. Szacuje się, że w branży zostaje co szósty uczeń. Mimo że koszt wytrenowania jednego zwierzaka to 600 euro, jest to nadal dużo dużo mniej niż używanie metod alternatywnych do demilitaryzacji.
więcej szczurzych bohaterów tutaj
Jak wygląda przeszukiwanie? Duży teren dzieli się na mniejsze (10 na 20 metrów) i szczur po nim biega. Ponieważ sam robi to w sposób nieskoordynowany, jest na uprzęży i przywiązany do liny, którą kieruje dwóch ludzi. Mały bohater biega tam i z powrotem, tam i z powrotem, a kiedy wyczuje dynamit zaczyna kopać (jego mała waga nie jest w stanie aktywować miny) i robi to tak długo, aż usłyszy kliknięcie urządzenia (sygnał od opiekuna, że czas szukać dalej). Wtedy może zgłosić się po nagrodę (orzeszka lub kawałek banana). Lokalizację sprawdza się, kierując tego samego szczura na nie jeszcze raz, a potem jakiegoś innego osobnika. Kiedy mina jest potwierdzona, oznacza się ją taśmą i zgłasza do specjalnych służb, które ją rozbrajają lub bezpiecznie detonują.
demonstracja szczurzej mocy w ośrodku Apopo w Siem Reap
w Kambodży szczury są od 2016. Przez pierwsze trzy lata przeszukały ponad
dwa miliony kilometrów kwadratowych, znalazły ponad pięćset min i wpłynęły
na życie ponad dziesięciu tysięcy ludzi - uwolniły ziemię, którą można teraz
wreszcie uprawiać, pozwoliły na powrót korzystać z dróg, którymi nikt nie
chodził, uspokoiły rodziców, którzy nie muszą panicznie bać się o dzieci, gdy
te idą na podwórko. Z roku na rok Apopo ma coraz więcej szczurów i coraz
większy wpływ na ludzi. W tej chwili szczurów jest 51 (duża grupa przyleciała
kilka dni temu). W samym 2019 znalazły 270 min, 259 niewybuchów
i szacuje się, że poprawiły życie 34143 ludziom.
Szczury pracują trzy - cztery godzinny dziennie, zawsze rano, bo są wtedy najbardziej efektywne, więc ich opiekunowie (a zarazem ludzcy bohaterowie w tej historii) zaczynają zatem dzień o czwartej nad ranem. O HeroRATs się dba - przed wyjściem smarowane są kremem przeciwsłonecznym, a weterynarz odwiedza je kilka razy w miesiącu. Warto, bo są świetne! Przeszukanie terenu wielkości kortu tenisowego zajmuje im pół godziny, podczas kiedy człowiek tradycyjnymi metodami potrzebowałby czterech dni!

poniedziałek, 18 listopada 2019

[Kambodża] jechać czy nie jechać

To nie będzie post z gatunku hahahahahihihihi, bardziej (poniekąd retoryczne) pytanie, dlaczego przez dwanaście lat szkolnej edukacji dwie godziny w tygodniu spędza się na religijnej indoktrynacji zamiast na dyskusjach o etyce i o tym, jak powinno się zachowywać w różnych sytuacjach. Bo w prostych sytuacjach jest prosto, ale prostych sytuacji w życiu jak na lekarstwo, a w trudnych - to ja wiem, że nie wiem co robić.

Co komuś mówiłam, że chcielibyśmy pojechać w listopadzie do Tajlandii, słyszałam "super, super, tylko koniecznie zahaczcie o Kambodżę". Oczywiście Angkor Wat, Unesco, ale też niesłychana gościnność i egzotyka. Kambodża jest kierunkiem jeszcze niepopularnym, więc widzi się kraj biedny, dopiero walczący o swój rozwój i środki na niego. Widok ten rodzi wiele pytań. Czy i w jakiej wysokości dawać napiwki? Jak pomóc, ale nie doraźnie, że na już, tylko tak długofalowo? Jak odnosić się do ludzi i ich kultury z należnym szacunkiem, inaczej mówiąc: jaką relację budować z Kambodżaninami? Czy turyści tutaj są błogosławieństwem czy przekleństwem?
zdecydowanie mają tu dobry klimat do suszenia ubrań w pralni
pranie kilograma ubrań kosztuje jednego amerykańskiego dolara.
Dlaczego podaję ceny w USD? To nieoficjalna waluta Kambodży. Wszystkie ceny
podawane są w dolarach, w nich też się płaci - od dolara, a niższe kwoty
rozliczane są w lokalnych rielach.
Na pewno należy patrzeć na wszystko z szerszej perspektywy i umieszczać w kontekście. Internet huczy od zdjęć i informacji, że w dzikim kraju Kambodży jada się owady, pająki i węże. Owszem, jada się albo bardziej jadało. To okrutna dyktatura pod wodzami Czerwonych Khmerów i czasy strasznego głodu w latach siedemdziesiątych zmusiły ludzi do szukania nowych opcji żywieniowych i to wtedy ich menu zostało powiększone o mięso dość nieoczywistego pochodzenia. Teraz jest to raczej rzadko spotykana atrakcja dla turystów. Dlatego na tym blogu nie będzie o jedzeniu insektów. No ok, może nie będzie o tym też z innych powodów - mieliśmy problemy z wytypowaniem ochotnika do opisania smaku robaków [a jednak hahahahahihihihi drzemie we mnie głęboko i wcale nie takie łatwe do wykorzenienia].
ulicami jeździ cokolwiek, co ma koła i potencjał, żeby jechać do przodu
Co do moich pytań, niektóre kwestie są oczywiste - dzieciom nie należy dawać żadnych pieniędzy, kropka. Jedno z miejsc, które rozważaliśmy na wycieczkę (piękne wielkie jezioro) odrzuciliśmy, bo w wiosce, do której się jedzie, dzieci dostają tak dużo drobnych od turystów, że zamiast chodzić do szkoły, wagarują i żebrzą.
sklep mobilny
knajpa mobilna
Co z dorosłymi? Z jednej strony widać biedę. W dużym mieście (Siem Reap ma dwieście tysięcy mieszkańców i większa od niego jest tylko stolica, Phnom Penh) ważniejsze ulice są asfaltowe, ale nie jest to gładki asfalt - pełno dziur, ustępów, czasami brakuje chodników, czasami za drogę wystarcza uklepany (czerwony) piach. Aut mało, jeździ się wszystkim, czym się da - widać najprzeróżniejsze skutery, motory, motory z przyczepkami, tuk tuki, cokolwiek, byle miało kółka i jechało do przodu. Niestety jako, że to "cokolwiek" zazwyczaj ledwo zipie, produkuje duże ilości spalin. Oprócz nich w powietrzu unosi się pył - już pierwszego dnia oczy zaczęły mnie boleć, po trzech strajkowały. Być może to właśnie ten pył amplifikuje uczucie biedy, bo nawet to, co względnie nowe i mogłoby być ładne (samochody z niedużym przebiegiem, domy, uliczne stragany) jest brudne, oblepione pyłem, a więc sprawia wrażenie jeszcze uboższego. Zresztą, potwierdzają to liczby. Chociaż średnia to beznadziejna miara (ale tylko takie dane da się łatwo znaleźć): średnie zarobki to 300 dolarów miesięcznie (zastanawia mnie, czy uwzględnia to wszelkie transakcje bezgotówkowe, jak opłaty za jazdę tuk tukiem czy zakupy na bazarze). Na żadnej liście państw świata posortowanej po pkb, pkb per capita czy jakiejkolwiek innej metryce dobrobytu, Kambodża nie znajduje się w pierwszej setce. Chciałoby się pomóc ludziom tutaj, bo dolar dla mnie i dla nich przedstawia diametralnie inną wartość, ale pytanie jak zrobić to mądrze. Rozdawanie pieniędzy jest złe, bo wspiera lenistwo. Dawanie wysokich napiwków za dobrze wykonaną pracę jest lepsze, ale czy dobre? Usprawiedliwia właścicieli knajp/hotelów za zbyt niskie pensje, przenosi gros zarobków do szarej strefy (mniej pieniędzy w podatkach), wprowadza niezdrową relację (co prawda zakorzenioną dawno temu, bo wczasach kolonialnych) "bogaci turyści - biedni lokalsi". Nie chcę być traktowana, jak "wielka pani z Europy", którą trzeba pocałować w rękę i ona zostawi kilka dolarów. Nie chcę, by wszyscy próbowali zgadnąć, na co mam ochotę i co chcę jeść - wolę jeść to, co lokalni (czyli w szczególności nie pizzę i nie makaron) tak, jak lokalni, chcę relacji partnerskiej z lokalnymi. Przepłacanie za usługi? Niby w porządku, bo jest mi żal i chcę pomóc, ale promuje kombinowanie, oszukiwanie, zresztą nikt nie lubi czuć się wyzyskiwany, i budowanie relacji na współczuciu i litości nie zbliża mnie do relacji partnerskiej.
Kambodża - kraj niesamochodowych pojazdów drogowych
w turystyce widać ponadzatrudnienie. Kierowców tuk tuków dużo za dużo.
Wynajęcie pana na ośmiogodzinny objazd świątyń kompleksu Angkor Wat
(gdzie przed większość czasu czeka na swoich turystów i nic nie robi, a motor
przejeżdża ze trzydzieści, czterdzieści kilometrów) to koszt 20/25$, zależnie
czy robi się małą czy dużą pętlę.
Może wobec tego nie należy przyjeżdżać tu w ogóle? Tyle że pieniądze się naprawdę przydadzą - na blogach ludzi, którzy do Azji podróżują regularnie od dawna, czytałam, że Kambodża teraz to Tajlandia dziesięć lat temu. A Tajlandia teraz to już całkiem nowoczesne i cywilizowane państwo, które niesamowicie wzrosło dzięki turystycznemu zastrzykowi środków. To jechać czy nie jechać?
w kraju, w którym ceny są dużo niższe niż w Polsce, było nas stać na
pięciogwiazdkowy hotel. Wybór dyskusyjny. Hotel był absolutnie fantastyczny, ale
mocno kontrastował z otoczeniem. Z drugiej strony, bez tego azylu, ciszy i spokoju,
byłoby mi ciężko przetrwać trzy dni. Po drugie, zarówno Tajlandia, jak
i przede wszystkim Kambodża są krajami, w których latają komary z malarią
i dengą. Niby w okolicach, w których jesteśmy zagrożenie jest praktycznie
zerowe, ale hotel czysty, elegancki, nowy, sprzątany wydaje się być
bezpieczniejszy, a nie ma takiego pojęcia, jak za mało zabezpieczeń przed malarią.